Śmierć za życia cz. IV

Mój świat się spieprzył! – Pomyślałam analizując wydarzenia ostatnich dwóch tygodni. Skrajne uczucia władały moją duszą, bawiąc się i śmiejąc z mojej bezradności. Pustka i tęsknota to słowa często powtarzane przez wdowców i ludzi tracących bliskich, lecz dla mnie te słowa były zbyt łagodne, zbyt błahe by opisać śmierć człowieka mnie uzupełniającego. Nienawidziłam za to Karola, kochając go jednocześnie, za to, że przez ułamek życia był jego częścią i nadał mu sens….Jak on mógł nam to zrobić? Dlaczego? Przecież było nam tak dobrze! Nienawiść do niego, narastała z minuty na minutę. Z drugiej zaś strony, brakowało mi jego dotyku, jego uśmiechu i pocieszających słów, które zawsze podnosiły mnie na duchu, gdy tego potrzebowałam. Kiedy jakiś problem narastał w mojej głowie, Karol sprawiał, że złe myśli odchodziły daleko, zanim zdążyły się zadomowić.Jakby odganiał ode mnie złe duchy…Strzegł mnie – Mój anioł stróż.

Ignaś każdego dnia pytał, co się stało z tatusiem, a ja nie potrafiłam mu powiedzieć prawdy. Jak mam powiedzieć siedmiolatkowi, że jego ojciec odebrał sobie życie? Że był tchórzem lękającym się przyszłości?! Zwykle mówiłam więc, że tatuś poszedł do aniołków, by stamtąd nas strzec. Taka odpowiedź wyraźnie go nie satysfakcjonowała. Był jednak na tyle bystry i delikatny, by nie drążyć tematu, zwłaszcza widząc mnie w tak kiepskiej formie. Wiedziałam jednak, że pewnego dnia, będę musiała powiedzieć Ignacemu prawdę…oby nie było to prędko. Nie chciałam, by nasz jedyny syn, myślał źle o swoim ojcu. Karol kochał go nad życie i dbał o niego najlepiej jak potrafił. Nie pozwolę, by Ignaś myślał o nim źle, nie zasłużył sobie na to mimo swoich grzechów!

Po pogrzebie, mieszkałam u rodziców. Tam Matylda codziennie sprawdzała stan mojego zdrowia. Zadawała mi dziwne pytania, jakbym już była pacjentką psychiatryka! “Ile widzisz palców? Jaki to kolor? Kim jestem?” Przeżyłam załamanie nerwowe, a ona jako pielęgniarka, powinna wiedzieć, że to nie jest chorobą. Irytowała mnie, jak nigdy wcześniej! Przytulała mnie zbyt często i zbyt czule. Nie podobała mi się jej litościwa postawa, niemal krzycząca “Jesteś taka poszkodowana, żal mi ciebie”. W dupie to mam! Jestem poszkodowana i sama sobie z tym poradzę – wielokrotnie krzyczałam do niej…w myślach, bo nie miałam odwagi by jej to powiedzieć w rzeczywistości. Skrzywdziła bym ją, a tego nie chciałam, nie po wszystkim co dla mnie robiła.

Ignaś dołączył do mnie dwa dni po wizycie doktora Szelweda. Razem próbowaliśmy dojść do siebie po tym wszystkim. Towarzystwo rodziców, pyszne obiady mamy i ciepła atmosfera tam panująca, pozwalały mi chwilami zapomnieć… Dzięki ich pomocy z dnia na dzień czułam się lepiej. Ignaś również cieszył się z obecności dziadków i z bawialni na pięterku, którą miał całymi dniami tylko dla siebie. Po tygodniu stwierdził, że chciałby u dziadków zostać na zawsze.

Dzieci szybciej dochodzą do siebie po takich wydarzeniach.  To dlatego, że akceptują świat, takim jakim jest. Nie zadając zbędnych pytań i nie mając zbędnych oczekiwań, traktują każdy nowy dzień tak samo intensywnie i niewinnie jednocześnie, jakby był pierwszym i ostatnim dniem w ich życiu. To dlatego dzieci są szczęśliwe i uśmiechnięte nawet na widok zwykłego patyka. Bo współistnieją z prostotą tego świata, bo cieszą się życiem! My dorośli, wszystko komplikujemy. Pragniemy więcej i mocniej wszystkiego, co daje daje nam jedynie iluzję szczęścia, aż wreszcie zatracamy się w kołowrotku potrzeb i celów, które nazywamy życiem. Śpieszymy się tak bardzo, by osiągnąć wszystkie plany i postanowienia, że zapominamy przy tym żyć! Zapominamy, że każdy nowy dzień, który znów bierzemy za pewnik, może być tym ostatnim…

Widok mojego syna bawiącego się radośnie, koił mój ból i dawał nadzieję, że niedługo ten koszmar się skończy i wszystko wróci do normy…Jednak chwilę później wracało do mnie, że nasze życie nie ma już znanej nam normy…Wszystko się zmieniło i nic, nigdy już nie będzie takie samo…

Za oknem nadal panowała zimowa aura. Nie wychyliłam się z domu od czasu mojej śnieżnej przygody z orłami – było mi wstyd przed sąsiadami, którzy z pewnością mieli mnie już za wariatkę. Całe dnie spędzałam na piętrze. Zajmowałam się Ignasiem lub czytałam kolejny poradnik psychologiczny, wpędzający mnie w jeszcze większego doła. Pani Zwojewska z domu naprzeciw, codziennie przychodziła do rodziców pytać o moje zdrowie. Ci zapewniali ją, że mam się coraz lepiej. Sama jednak, nigdy nie odważyłam się zejść z pięterka by porozmawiać z zatroskaną sąsiadką.

Zwykle nie przejmowałam się opinią ludzi. Była to jednak zasługa Karola, który uświadamiał mi często, jak małe ma to znaczenie.  W dzisiejszych czasach mądrość jest dobrem detalicznym, a mój mąż miał tego dobra pod dostatkiem;

Opinia ludzi, jest odbiciem myśli na ich własny temat. To co ktoś myśli o tobie, tak naprawdę myśli to o sobie. Tak postrzegamy świat – przez własny pryzmat. Z resztą po co myśleć o nie swoich myślach? To jakby żyć nie swoim życiem! Wyluzuj i dużo się śmiej! powtarzał wielokrotnie. Sama piszesz scenariusz własnego życia, więc dobrze się zastanów jaką rolę w nim  zagrasz.  

Kiedy z nim byłam, czułam, jakbym znała każdą prawdę rządzącą światem. Jakbym znała sekret bycia szczęśliwą. Wszyscy prowadzimy takie życie, na jakie się odważymy. My z Karolem odważyliśmy się być szczęśliwi!

Możesz kontrolować jedynie własne myśli i własne czyny. Innych nie zmienisz,  więc po co się szarpać?.

Często nie rozumiałam, dlaczego ludzie nie są szczęśliwi. Dlaczego toną w troskach i problemach, które często sami tworzą w swoich skomplikowanych głowach. Nic nie jednoczy ludzi tak bardzo jak krzywda. Żadna radość, żadne zadowolenie z życia – to wywołuję wręcz irytację lub zazdrość. Kiedy jednak spotka cię coś złego, zgraja głodnych wrażeń fatalistów, pojawi się by liznąć twojego dramatu. Jak wampiry żądne krwi, tak ludzie żądni są nieszczęścia. A mają wybór…nie są przymuszani do współodczuwania tylko zła. Tak jak sąsiadka codziennie pytająca o mnie… kto wie, może się nawet ze mną identyfikuję?

W ostatnich tygodniach zaprzeczam sobie coraz częściej. Stałam się jedną z nich. Byłam nieszczęśliwa. Nie z wyboru jednak, a z przymusu rzuconego mi pod nogi. Pomyślałam, że złe fatum jednak istnieje i odrabia zaległości w moim zbyt szczęśliwym wcześniej życiu.

Byłam załamana lecz spokojna. Leki podawane mi przez ciotkę, poskramiały moje skołatane nerwy. Coś mnie jednak w środku niepokoiło, taki dziwny lęk łaskotał mnie po żołądku. Cisza przed burzą? – pomyślałam…

 

* * *

 

– Co u ciebie siostra? Demony zostawiły Cię już w spokoju? – zapytał łobuzersko Eryk siedząc za kierownicą swojego nowiutkiego, białego Land Cruisera.

– Nieźle nas nastraszyłaś, wiesz? Przepraszam, że byłem trochę…hmm…zbyt stanowczy wtedy u rodziców. Sam nie wiem co we mnie wstąpiło. Normalnie miałem wtedy ochotę skopać Ci dupę po tych orłach na śniegu. Kuźwa strasznie mnie to rozwścieczyło; tu pogrzeb, tu twoje wariacje i do tego Ignaś pytający o coś non stop. Nerwowo nie wytrzymałem siostra, wybacz, ok?

– W porządku, nie gniewam się. Następnym razem nie ściskaj mnie jednak tak mocno, bo mi strasznie dużo siniaków narobiłeś – uśmiechnęłam się wybaczająco.

– To znaczy…mam nadzieję, że już nie będzie następnego razu – dodałam szybko, speszona własnymi słowami.

– Gdzie Ty mnie wieziesz w ogóle?

– A to niespodzianka. Nie mogę powiedzieć. Powiem tylko, że chcemy y Ci z Izą umilić trochę czas. Będą tam dzieciaki i będzie dużo śniegu – uśmiechnął się.

– Mam nadzieję, że wystarczająco ciepło się ubrałaś, jak prosiłem…

– A to daleko? Ignaś został z dziadkami, a nie chcę ich zbytnio obciążać jego obecnością. Sam wiesz jaki potrafi być…hmmm…jak by go określić…upierdliwy – to chyba właściwe słowo – wybuchnęliśmy śmiechem jednocześnie.

To było miłe uczucie. Przyjemnie jest poczuć coś innego od rozgoryczenia i nienawiści.

– Zaraz, zaraz….czy my czasem nie jedziemy na to lodowisko za miastem? – zapytałam niemal pewna, że to właśnie o to chodzi.

– Zgaduj dalej, jesteś blisko – skwintował zadowolony Eryk

– Uparty z niego dzieciak. Nie daje za wygraną dopóki nie osiągnie celu. Jak jego tata – dodał po chwili zamyślenia.

Nie odpowiedziałam. Spoglądałam tylko na zmieniający się krajobraz za oknem.

Jechaliśmy ulicami naszego miasta,. Wydawało mi się, że nie byłam tu od lat, podczas gdy minął tylko miesiąc, od kiedy ostatnio byliśmy tu z Karolem…Mijaliśmy kościół w którym 10 lat temu braliśmy ślub, a 3 lata późnej ochrzciliśmy Ignasia. Niemal widziałam oczami wyobraźni jak wchodzimy w trójkę po schodach do wielkiego, kamiennego Kościoła. Wtedy pojawił się na nich stary proboszcz. Kuśtykając o lasce, z trudem pokonywał kolejne stopnie. Zamyślona spoglądałam na warzywniak Kraseckich i piekarnię tuż obok. Lubiliśmy robić tu zakupy. Towar był zawsze najświeższy. Lubiliśmy się zdrowo odżywiać, więc przetworzone, nafaszerowane chemikaliami marketowe jedzenie, nie było dla nas opcją.

Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się na trasie przy “leśnej polance”. Ciągnący się kilometrami las, w kilku miejscach przerzedził się na wskutek nielegalnej jego wycinki. Zimą, miejsca te świeciły pustkami, natomiast latem były oblegane przez młodzież i ludzi lubiących leśne klimaty. Tak jak my z Karolem. Dawno temu, ten przywiózł mnie na schowaną i prawie nieznaną innym “polankę”. Od tego czasu, stała się ona dla nas jednym z ulubionych miejsc. Tam się spotykaliśmy ukradkiem jeszcze za czasów szkoły średniej. Tam był nasz pierwszy pocałunek, pierwsze zbliżenia…Było to nasze miejsce do zwierzeń oraz do okazywania sobie miłości. Kiedy Ignaś skończył cztery miesiące, po raz pierwszy urządziliśmy tam rodzinny piknik. Gdy chcieliśmy się oderwać od codziennego pośpiechu, jechaliśmy tam, by poleżeć na przyczepie naszego pickup’a, sprowadzonego przez Karola specjalnie ze Stanów. To miejsce było naszym kawałkiem wspomnień i marzeń…Patrząc na nie zza szyby samochodu, wróciło to wszystko i mimowolnie łzy poleciały mi po policzku.

– Musiałeś wybrać akurat tę trasę, musiałeś? – powiedziałam cicho lecz dosadnie.

– Wracamy do domu! Już mi się odechciało twoich niespodzianek. Zawracaj! – mówiłam nerwowo a łzy coraz bardziej cisnęły się do moich oczu.

– Ale Monia, jesteśmy już prawie na miejscu…no co Ty?.

– Zawracaj! Chcę do domu, nie chcę już nigdzie jechać! Mogliśmy jechać każdą inną drogą a Ty musisz mnie przewozić obok polany? Dobrze wiesz, ile to miejsce dla mnie znaczy.

Spojrzałam raz jeszcze na oddalającą się “leśną polanę”. Pomyślałam, że muszę tam kiedyś pójść…Pożegnać część mojej historii, pogrzebać przeszłość.

Nagle zauważyłam stojącą na jej środku postać. Ciężko było dostrzec kto to był. Oddalaliśmy się szybko. W pierwszej chwili pomyślałm o leśniczym, dokarmiającym zimą dziką zwierzynę. A może to jest jeden ze złodziei drzew? Wytężyłam wzrok najsilniej jak mogłam, by po chwili rozwiać wszelkie wątpliwości.

– Zatrzymaj się! Tam jest Karol! – wykrzyczałam zaskoczona tym co zobaczyłam.

– Zatrzymaj samochód Eryk! – byłam pewna, że to on.

Ten nawet nie spojrzał. Zignorował moje słowa.

– Eryk zatrzymaj się albo wyskoczę! – zagroziłam.

Ten jednak nieubłaganie patrzył przed siebie, udając koncentrację na prowadzeniu auta. Jego dłonie zacisnęły się mocniej na kierownicy, a na jego skroni pulsowała błękitna żyła. Widać było jak jego szczęka się zaciska.

Wyglądał znów jak wtedy, kiedy jak sam powiedział – chciał mi skopać dupę. Próbowałam otworzyć drzwi samochodu z zamiarem wyskoczenia. Droga była otoczona zaspami śniegu, tworząc naturalną asekurację dla takich szaleńców jak ja – wydedukowałam – jednak były one zablokowane.

Cholerne dziecięce blokady – pomyślałam.

Zaczęłam bić pięściami w szyby. Odpięłam pasy i rzuciłam się na kierownicę, chcąc tym sposobem wymusić zatrzymanie. Zaczęliśmy się szamotać. Eryk próbował mnie odepchnąć, jednak złapałam tak mocno jak tylko mogłam.

– Zatrzymaj to pieprzone auto Eryk, proszę! – cedziłam przez zęby, patrząc mu jednocześnie w oczy. Ten nadal odpychając mnie na miejsce pasażera, starał się zachować panowanie nad autem. Utrudniał to zalegający na drodze, rozmoczony śnieg. Zobaczyłam nagle jak w jego oczy i usta się rozszerzają a twarz blednie. Samochód zaczął jechać własnym torem – Eryk stracił nad nim kontrolę. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam wielkiego tira…Trąbiąc i mrugając światłami jechał prosto na nas.

Świat nagle zwolnił…Sekunda wydawała się być całą wiecznością. Chwilę później był chaos.

Widziałam  jeszcze jak mój brat odpycha mnie na siedzenie próbując odnaleźć pas. W tym samym momencie kierownica, którą nadal trzymał jedną ręką, przygniotła go do fotela. Złożył się w pół jak plastikowa lalka. Poczułam potworny ból w nogach. Zawyłam głośno stłamszona w tym piekle. Zanim wszystko zalało się czernią, znów ten straszny chłód oblał moje ciało. Szukałam ręką Eryka, chciałam go zawołać, jednak nie mogłam wykrztusić słowa. Czułam, że lecę, zahaczając o coś zimnego. To wszystko wydawało się być nierealne. Po tym pojawiła się ciemność…

 

* * *

 

Karol szedł w moją stronę z uśmiechem. Wołał mnie. Był się na tej samej drodze, po której jeszcze przed chwilą jechałam z Erykiem. Przeraził mnie jego stan. Był cały zakrwawiony, a jego ramię, było wykrzywione w nienaturalny sposób. Zaczęłam do niego biec, z całych sił. Obejrzałam się siebie na dwupasmową drogę, biegnącą przez las. Wielki tir z długą naczepą zakrył połowę białego Cruisera, zbiegli się ludzie. Zawisła nad nimi ciężka mgła, oblepiająca każdy zarys i kształt złowrogim uściskiem. Spojrzałam przed siebie – ani śladu mętnej szarzyzny. Karol nadal tam stał, a niebo nad nim rozlewało swój błękit.  

– Wyglądasz, jakbyś nie wierzyła własnym oczom – powiedział z uśmiechem – Mam tu coś dla ciebie. Chodź, nie bój się.  

Szłam szybko, coraz szybciej aż wreszcie biegłam co sił w płucach. Widziałam, jak wyciąga coś zza pleców, coś małego. Zwolniłam trochę. Jego wykrzywiona ręka wyciągnęła wreszcie małą fotografię i skierowała ją tuż przed moje oczy. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam na zdjęciu uśmiechniętą  trzyosobową rodzinę. Był tam Karol, Ignaś i jakaś kobieta…Trzymając pod rękę mojego męża i opierając dłoń na ramieniu Ignasia, sprawiała wrażenie pewnej siebie i szczęśliwej. Wszyscy sprawiali wrażenie szczęśliwych.

– Co to jest? Co Ty mi pokazujesz Karol? Kim jest ta kobieta? – Stanęłam twarzą w twarz z moim mężem, za którym tak bardzo tęskniłam. Dopiero teraz mogłam zobaczyć jego liczne obrażenia. W twarz miał powbijane mnóstwo małych odłamków szkła. Złamany nos nienaturalnie przestawił się bardziej na lewo a obojczyk wystawał spod skóry i mierzył we mnie ostro zakończoną kością. Jedna ręka była sprawna, a druga powykrzywiana zwisała koślawie. Podobnie wyglądały nogi, zakrwawione i niekształtne, ledwo utrzymywały go w pionie. Ten widok był odrażający. Chciałam zawrócić, kiedy Karol niemal odpadającą ręką pomachał mi tą nieszczęsną fotografią przed oczyma raz jeszcze.

– Karol…ja niczego nie rozumiem, co to wszystko znaczy, co ci się stało? Kochanie… zignorowałam zdjęcie. Chciałam do niego podejść by go dotknąć. Ten jednak zrobił krok w tył.

– Hahahaha…roześmiał się głośno. Zakrwawiona twarz, wykrzywiona w upiornym, nieznanym mi wcześniej uśmiechu patrzyła na mnie pogardliwie.

– To zdjęcie odebrało Ci zmysły Moniko, hahahaha…nieźle Ci odwaliło!

– Nie odwaliło mi, Karol, co do diabła? Spojrzałam za siebie i zobaczyłam kolejne karetki i radiowozy otaczające miejsce wypadku. Zaczęłam płakać z przerażenia, byłam zagubiona.

– Co się do cholery dzieje?

– Hahahaha…- Karol śmiał się coraz głośniej.

– Wszystko to – powiedział, wskazując na sytuację na drodze i na siebie – wszystko co tu widzisz, to Twoja sprawka. To wszystko Twoja wina Moniko! Hahahahaha – śmiał się coraz bardziej upiornie. Głośniej i głośniej, aż wzbudziło to we mnie panikę strach. Zaczęłam uciekać. Uciekałam w stronę wypadku, pędząc jak szalona, krzyczałam pomocy machając rękoma, oczekując, że ktoś mnie zauważy i wybawi z tego koszmaru.

Mgła robiła się coraz gęstsza. Kilkanaście metrów dalej stały trzy wozy strażackie, cztery karetki i trzy radiowozy policyjne. Widziałam leżących pod folią termiczną ludzi. Cztery osoby były badane przez ratowników w pomarańczowych kubrakach. Zobaczyłam Eryka, Twarz miał zalaną krwią, był nieprzytomny. Kiedy ratownik odsłonił folię zobaczyłam ogromną ranę na klatce piersiowej…Rzuciłam się w jego kierunku przestraszona.

– Eryczku kochany, Eryk! Przepraszam, nie umieraj braciszku, nie umieraj proszę – powtarzałam jak mantrę, jednak on mnie nie słyszał. Kładąc trzęsącą się rękę na jego ramieniu, przeraziłam się jeszcze bardziej, gdy ta delikatnie przeszła na drugą stronę a potem z powrotem. Nie czułam jego ciała! Spojrzałam na moją rękę, na ludzi dookoła…Nikt mnie nie widział. Rozejrzałam się. Dalej, pod taką samą folią termiczną leżał drobny kierowca tira. Był przytomny, ale leżał na wznak, podczas gdy ktoś z karetki sprawdzał jego obrażenia. Patrzył w niebo, tak pusto i bez wyrazu…jakby czegoś tam szukał, jakby coś widział…Był też jego pasażer. Chłopiec w wieku ok 13 lat, pewno jego syn. Ten również był przytomny. Krzyczał i płakał, kiedy ratownik zakładał mu temblak na obie ręce. Tuż za nimi nieruchomo leżałam ja…Podbiegłam i kucnęłam przy mnie samej, trzęsąc się i szlochając! Cała byłam zakrwawiona, a moje kończyny były nienaturalnie wykrzywione,tak jak te u Karola, który nadal stał kilkanaście metrów dalej, śmiejąc się upiornie.

Na mojej szyi widoczna była duża rana, jakby ktoś podciął moje gardło. Ratownicy zapakowali nas do karetek i odjechali w pośpiechu. Syreny karetki ryczały przeraźliwie, po czym zgubiły się w gęstej mgle, zostawiając za sobą tłum gapiów i wraki samochodów ,z którymi nadal walczyli strażacy. Starali się  ratować towar jaki znajdował się na naczepie tira.

Stałam jak wryta na środku drogi, oglądając całą sytuację, jakby była przedstawieniem teatralnym. Spojrzałam w stronę Karola i widziałam jak powoli odchodzi w głąb lasu, kulejąc i huśtając uszkodzoną ręką, w której nadal trzymał małą fotografię. Dostrzegłam, jak się zatrzymał i przez chwilę się jej przyglądał, po czym znów ruszył przed siebie. Rozejrzałam się wokoło i raptem wszystko się zmieniło. Nie było już gapiów, radiowozów, ani straży pożarnej. Tylko ja zostałam na środku pustej drogi. Ruszyłam raptownie w poszukiwaniu oznak życia. Szłam i szłam w nieznanym mi kierunku aż w końcu cały krajobraz zmienił się w pustynię. Idąc po gorącym piasku walczyłam o każdy krok. Skąpana w gorącym słońcu traciłam siły. Coraz ciężej przychodziło mi złapanie tchu, szłam coraz wolniej i ciężej…Wreszcie upadłam i wszechobecny piasek zaczął pokrywać me ciało. Ziarnko po ziarnku, garść po garści aż wreszcie cała znalazłam się pod pierzynką złocistych drobinek. Wtedy poczułam ulgę…  

 

9 myśli w temacie “Śmierć za życia cz. IV

  1. bezskazy pisze:

    Nie można i właściwie osobiście uważam że nie ma nikt prawa komentować tego co napisałaś. Powiem tylko, jestem pod ogromnym wrażeniem odwagi którą trzeba mieć by to napisać. Ogromny Szacunek …rzadko ktoś tak pisze, tak głęboko.

    Polubione przez 3 ludzi

  2. moderngeishatw pisze:

    Drugą część tekstu od jazdy samochodem czyta się bardzo dobrze. Myślę jednak, że Twoje opowiadania zyskałyby znacznie więcej na wartości gdybyś unikała takich utartych schematów typu: „Jak mamy teraz żyć?”, „(…) że tatuś poszedł do aniołów”, „Nie śmiałam się tak od czasów przed pogrzebem”. To nie jest złe pisarstwo, ale wielu autorów używa już takich porównań, spróbuj dodać coś świeżego od siebie – tekst będzie bardziej oryginalny i zwróci uwagę czytelnika. Nie jestem też pewna czy zdanie „atmosfera w samochodzie znów stała zawiesista” jest zupełnie „po polsku”. Zawiesista brzmi dziwnie, ale może to tylko moje wrażenie – polonistką ani krytykiem literatury nie jestem. Ogólnie mimo drobnych potknięć świetnie się czyta, kiedy następna część? 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  3. arszu pisze:

    Kiedyś przeczytałem cz1. Teraz machnąłem pozostałe 2,3,4. Dwójka miejscami mnie rozśmieszyła :)wyszła tragikomedia, najlepsza jest perełka w stylu „kolec zaniedbania” albo te podskoki w przypływie paniki i strachu. Podskakuje to się raczej z radości. Natomiast z tym przeziębieniem u facetów to prawda dlatego, że jak coś robimy to na maksa, nie ma ściemniania i półśrodków nawet chorujemy na 100% 🙂 Z kolei cz.3 dla mnie słabiej, to już wolę zabawną cz2. Jednak cz.4 z całkiem przyjemnie się czytało. Generalnie temat i pomysł jest ciekawy jak dla mnie za dużo upiększających przymiotników. Wolę krótsze formy. Zaintetesowało na tyle, że będę śledził dalej.
    *(Czytałem i piszę z urz. mobilnego)

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s