Śmierć za życia cz. II

Budziłam się powoli i leniwie. Tak jak zwykliśmy się budzić w dzień, kiedy Karol ni musiał iść do pracy. Bez pośpiechu, za to z należytym przeciąganiem momentu powrotu z krainy snów do rzeczywistości. Delikatnie rozchyliłam oczy. Leżałam w gościnnym pokoju moich rodziców, przykryta miękką, puchową kołdrą zrobioną przez moją mamę. Spojrzałam pod pościel i zobaczyłam, że nadal jestem w ubraniu. Ktoś zdjął mi tylko buty i gruby sweter, nadal byłam w legginsach i długiej po uda czarnej koszuli. W pokoju panował półmrok. Byłam sama. Nie miałam pojęcia jak długo spałam. Czy jest już rano? Czy może zapada zmrok? – pytałam siebie w myślach. Postanowiłam jednak jeszcze przez chwilę poleżeć wygodnie. Było mi dobrze. Czułam się spokojnie.

Na wprost od łóżka znajdowało się okno, za którym delikatnie padał śnieg. Spokojnie i cichutko płatki białego puchu opadały na parapet i szybę. Świat za oknem tonął w bieli a szarości zmroku nadawała temu aurę głębokiej zimy. Obserwowałam jak pojedyncze płatki trafiają w szybę. Trafiają w okno, gdzie ich podróż kończy szyba. Po długiej wędrówce ze śnieżnych chmur, rozpływają się, umierają…pod wpływem ciepła bijącego od wewnątrz. Kilkadziesiąt płatków śniegu jednocześnie opadało delikatnie na szklaną powierzchnię i w ułamku sekundy znikały. Takie przedstawienie życia i śmierci, pomyślałam. Dryfujemy po oceanie życia…Szukamy celu. Bezsensownie nadajemy życiu sens, tylko po to, by móc dokądś dążyć, by nieustannie biec przed siebie. Tylko po co? Przecież ciągle biegnąc, pomijamy tyle pięknych miejsc i chwil, na rzecz tego co przed nami! Czy nie lepiej się zatrzymać i z tym pięknem współistnieć? Na koniec i tak rozpływamy się, jak te śnieżne drobinki. Po więc się do tego śpieszyć?

Do pokoju wpadła woń jakiegoś zapiekanego dania. Coś pachniało nieziemsko i pobudziło to mój żołądek, który nagle zawył jak rozdrażnione zwierze. Kiedy ja w ogóle jadłam ostatnio?

Nagle z rozmyślań wybił mnie odgłos dużej śnieżki, odbitej od szyby, przez którą obserwowałam śnieżny teatr życia i śmierci. I jeszcze raz – jakby mocniej usłyszałam i zobaczyłam jak wielka  szaro – biała kulka spływa po szybie.

– Co do licha? – wymamrotałam pod nosem, i w tym samym czasie usłyszałam, że ktoś znowu rzucił w okno śnieżynką.

– Do diabła! Dzieciaki sąsiadów mają pewno nieziemski ubaw! Tak walą w to okno, jakby chcieli je wybić! Mają sporo siły trafiając w małe okno na drugim piętrze z takim impetem – przyznałam.

Powoli wygrzebałam się z ciepłego łóżka, by zbadać sytuację za oknem. Czułam się obolała. Każdy mięsień i nerw protestował przeciwko jakiemukolwiek poruszaniu się, jednak nie dałam za wygraną i zmusiłam moje zmaltretowane ciało, do utrzymania mnie na dwóch nogach. Zawirowało mi w głowie i coś jakby od środka w niej kłuło. Nie było to jednak aż tak natarczywe by nie móc się ruszyć w stronę okna.

Kolejna śnieżynka odbiła się od szyby.

– Cholerne małolaty! Odpuśćcie już sobie ten wzmożony atak na okno! – powiedziałam do siebie krzywo się uśmiechając.

Przyczłapałam na bosaka do okna. Zimna podłoga sprawiała, że rozgrzane od ciepłej kołderki ciało natychmiast chciało wrócić do łóżka.

Wzdrygnęłam się na odgłos kolejnej śnieżki.

– Ja Wam dam śnieżki! – powtórzyłam i odchyliłam firankę.

– Ja wam pokażę natrętne gówniarze!

Padał śnieg i jak przez mgłę zobaczyłam dwie postaci. Dotknęłam zimnej i wilgotnej szyby, co wywołało dreszcz na moim ciele. Przęstępowałam znogi na nogę. Dwie postacie, mała i duża, machały wesoło w moją stronę, a ruchem rąk zapraszali do siebie. Wytężyłam wzrok a mój nos niemal przykleił się do zimnej szyby. Nagle zastygłam. Przetarłam oczy i raz i drugi,  jeszcze bardziej wytrześciłam wzrok na podwórko moich rodziców. Fala radości zalała moje wnętrze tak, że nie czułam już jak bardzo byłam obolała jeszcze przed kilkoma minutami. Nawet zimne stopy rozgrzały się z wrażenia. Poczułam że muszę tam dołączyć! Karol i Ignaś stali tam w śniegu i po raz kolejny wołali mnie, robiąc przy tym śmieszne miny i kolejną, śnieżną kulkę. Byli tacy uśmiechnięci i zadowoleni. Poczułam że muszę tam pójść. Wybiegłam szybko z pokoju, założyłam tylko stojące w korytarzu buty należące chyba do Izy, nieważne – byłam w pośpiechu więc cokolwiek było dobre. Zbiegając szybko po schodach, usłyszałam jak z piętra wyżej ktoś mnie woła, chyba mój Tato. Ne zwróciłam na to uwagi. Pędziłam w radości do Karola i Ignasia. Wypadłam na podwórko, pobiegłam w ich stronę i uściskałam ich mocno, wycałowałam jednego i drugiego. W przypływie radości podcięłam Karolowi nogi tak, że ten wylądował na plecach w białym puchu. Ignaś zanosił się od śmiechu.

– Tak mnie straszyć śnieżkami? Zapytałam patrząc z uśmiechem jak mój ukochany próbuje się wygramolić ze śniegu.

– Przestraszyliście mnie obydwoje, a nawet trochę wkurzyliście! A tak w ogóle to nie jest za późno na takie  zabawy!? Jest już prawie ciemno, Ignaś co z lekcjami?

– Daj mu spokój Monika. Niech się pobawi trochę, lekcje nie uciekną a śnieg może stopnieć do rana. – odrzekł Karol

I tym razem to ja wylądowałam w śniegu. Obydwoje na mnie skoczyli i zaczęli się głośno śmiać. Nacierali mi twarz śniegiem a Karol ruszał moimi rękami, w taki sposób w jaki robi się orła zimą. Ignaś pękał ze śmiechu, ja również się śmiałam i sama zaczęłam ruszać i rękami i nogami zostawiając ślady orła. Karol a po nim Ignaś zaczęli robić to samo i tak, w trójkę leżeliśmy na białym puchu, ciesząc się i chichrając. Machaliśmy nogami i rękami leżąc na wznak, pozwalając by coraz gęściej sypiący śnieg okrył nas delikatną pierzynką. Dawno nie czułam takiej dziecięcej radości. Byłam z tej zabawy zadowolona tak samo albo i bardziej niż mój syn, o Karolu nie wspominając, bo ten jakby się w ogóle zapomniał i przeniósł się do innej krainy. Nasze śmiechy i zachowania wzbudziły zainteresowanie sąsiadów, widziałam jak Pan Leszek zerka zza firanki swojego domu, ale miałam to gdzieś. Każdy powinien umieć odnaleźć w sobie to małe dziecko, które nigdy w nas nie umiera, a jest jedynie stłamszone obowiązkami i powinnościami, narzuconymi przez świat w jakim żyjemy. Niech się więc wszyscy patrzą jak potrafimy z moją rodziną cieszyć się życiem. Śmiałam się jeszcze głośniej i jeszcze energiczniej ruszałam kończynami w śniegu. Wtenczas zobaczyłam kilka osób wybiegających z domu rodziców. Znów zobaczyłam zatroskaną minę idącego w naszą stronę Eryka oraz ciotki Matyldy. Mój ojciec szedł za nimi wolniej niosąc w ręku gruby koc złożony w kostkę.

– Hej, spójrzcie na nasze orły – Powiedziałam głośno

– Karol i Ignaś mnie tu wyciągnęli i wiecie co, jest super! Wiem, że już jest prawie ciemno, ale naprawdę to niezła frajda – kontynuowałam radośnie.

– Eryk zawołaj Zuzię i Lucjana, może i Iza się dołączy? Karol mówi, że śnieg może stopnieć do rana więc niech się dzieciaki trochę nim dzisiaj pocieszą – kwiliłam radośnie, podczas gdy tamci nadal mieli poważne i zatroskane miny.

– Monika rozejrzyj się! Ogarnij się kobieto! Co Ty wyrabiasz? – wykrzyczał zbyt głośno i zbyt poważnie Eryk – spójrz dookoła!

Rozejrzałam się i zobaczyłam w oknach sąsiadów. Kilka sylwetek stało w bezruchu, obserwując nasze zabawy. Wstałam ze śniegu i wykrzyczałam w ich stronę :

– Możecie dołączyć zamiast się na nas gapić, No już! Pieprzone gapie!

– Masz kochanie, okryj się – powiedział delikatnym głosem Tato, uśmiechając się przy tym lekko.

– Przeziębisz się na tym zimnie. Chodźmy do domu Monia. Mama przygotowała twoje ulubione zapiekanki na kolację. – Objął moje przemoczone ramiona, na które narzucił już koc i powoli kierował nas w stronę domu.

– Karol, Tata ma rację. Zrobiło się już za zimno, chodźmy. Ignasiu babcia zrobiła zapiekanki – wyśpiewałam w stronę mojego ślicznego chłopca.

Wyrwałam się z objęć Taty i podeszłam do Karola. Złapałam go za rękę ruszyliśmy wąską ścieżką do domu, podczas gdy Ignaś podskakiwał jeszcze w śniegu, śmiejąc się głośno. Nagle poczułam mocny uścisk Eryka na moich rękach, który złapał i pociągnął mnie gwałtownie na wydeptanej w śniegu ścieżce prowadzącej do domu.

– Ej, co Ty do cholery robisz, to boli! Odbiło Ci?

– Mi nie, ale wygląda na to, że Tobie tak i to zdrowo – wycedził przez zęby mój brat – Do domu, koniec przedstawienia!

– Tato powiedz mu coś! Karol…Karol…Ty nie zareagujesz? Nie widzisz jak on mnie traktuje? No weź coś zrób! – mówiłam z pretensją patrząc to na ojca to na Karola.

– Moniczko…- Odezwała się w końcu ciotka

– Zostawmy Karola i Ignasia, oni zaraz do nas dołączą a my tymczasem zrobimy herbaty do kolacji, dobrze? – mówiła swoim kojącym głosem. Spojrzałam w jej oczy i kiwnęłam niepewnie głową.

– Tylko nie bądźcie tu za długo, zrobiło się zdecydowanie za zimno – powiedziałam stanowczo do moich chłopaków.

Eryk westchnął głęboko. Podszedł do mnie i przytulił mocno, szeptając mi jednocześnie do ucha:

– Siostra, tu nikogo prócz nas nie ma. Karol nie żyje. Pochowaliśmy go wczoraj po południu a Ignaś jest u mnie z Izą i dziećmi! Gadasz do siebie i tarzasz się w śniegu jak szalona…potrzebujesz pomocy Moniko.

– Kochanie chodźmy już do środka. Te zapiekanki naprawdę są pyszne – dodał Tato obejmując mnie z drugiej strony.

Ciotka szła przed nami, zerkając na mnie co chwilę.

– Doktor Szelwed będzie tu niedługo – powiedziała – zbada Cię i da jakieś leki na uspokojenie, wszystko będzie dobrze kochana. Musisz to wytrzymać. Jesteś twardą kobietą i wierzę, że dasz radę – uśmiechnęła się stojąc już w progu wejścia. Za nią był ciemny korytarz a w oddali paliło się zbyt jasne światło w zbyt dużej kuchni.

Szłam  w tych mocnych i stanowczych objęciach jak na egzekucję. Spojrzałam za siebie przez ramię mojego ojca i nie zobaczyłam tam nikogo. Nie było śmiejącego się Karola ani podskakującego Ignasia. Był za to blask świateł, bijący w mroku od oświetlonych okien w domach dookoła. Sąsiedzi nadal spoglądali na nasze podwórko. Obserwowali całą sytuację. W tym momencie spoglądając nadal za siebie, widziałam, tak jak pozostali, jednego tylko orła zrobionego w śniegu…Nie pozostał żaden ślad radosnej zabawy rodziców i syna. Nie pozostał ślad po orłach zrobionych przez Ignasia i Karola. Pozostał za to jeden ślad…Ślad kiełkującego we mnie szaleństwa.  

Znów odpłynęłam…Nie rozumiałam, jak to możliwe? Przecież rzucali śnieżkami w okno, wołali mnie! Czułam dotyk ich obu, czułam ich zapach! Niemożliwe, że to tylko moja wyobraźnia. Przecież tam byli – widziałam ich! – Biłam się z myślami. Znów poczułam jak w moim ciele rozlewa się chłód. Mimowolnie kołysałam się w przód i w tył, jak  sieroty borykające z samotnością. Wróciło tępe kłucie w głowie. Jak na zawołanie pojawiły się też strach oraz przedzierająca się przez warstwy jeszcze niedawnego uczucia spokoju, panika, powoli zniewalająca moje zziębnięte ciało. Z minuty na minutę byłam słabsza fizycznie i psychicznie. Traciłam siły.

Nie mogłam się poddać. Musiałam walczyć, by znów nie upaść na podłogę w przypływie strachu i nieznanego mi dotąd uczucia przegranej…By nie upaść mentalnie. Nikogo nie widziałam ani nie słyszałam, byłam tylko ja i moje myśli, które nie dawały za  wygraną przewijając się gwałtownie.  Karol żyje! Został tam na śniegu! On tam jest – jakiś głos szeptał to w mojej głowie już nie pierwszy raz. Polubiłam ten głos, gdyż jako jedyny mówił to, co wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Słowa bliskich tylko sprowadzały mnie z tropu, sprawiając, że stawałam się niczym zagubiony, zaszczuty lis w obcym lesie.

– Moniczko, połknij to proszę. Pomoże Ci się uspokoić – niemal szeptem powiedziała Matylda.

– Nic mi nie jest ciociu, nie potrzebuję leków. One tylko utrzymują mnie w sztucznym stanie ukojenia. Muszę sobie poradzić bez nich, inaczej nigdy się nie ogarnę z tego marazmu – powiedziałam spokojnie, kładąc rękę w pokrzepiającym geście na ramieniu ciotki.

– Nie mogę Cię do niczego zmusić, jednak wiedz, że jak poczujesz się znów gorzej, te leki będą tu na stole, na wszelki wypadek…- ciotka  niepewnie odrzekła przyglądając się mi uważnie.

– Albo najlepiej dzwoń do mnie jak tylko coś złego poczujesz! I wy także – dodała stanowczo patrząc na moich rodziców.

Przytuliłam ją odruchowo, po czym skierowałam uwagę na mamę krzątającą się przy kuchennej wyspie.

– Co z tą zapiekanką Mamuś? – zapytałam radośnie.

– Oj kochanie, jasne, już Ci podaję. Musisz umierać z głodu… – nagle mama prawie się zachłysnęła słowem, którego właśnie użyła

– To znaczy, zapiekanka wyszła przepyszna – poprawiła się przerażona i uciekła wzrokiem gdzieś na stertę naczyń przygotowanych do nakrycia.

– Nie wątpię, twoje zapiekanki mamuś są nie do podrobienia, wiesz? – Wstałam i podeszłam do mojej kochanej, lekko osiwiłej już mamy, zostawiając mocnego buziaka na jej policzku.

– Wezmę tylko dodatkowe nakrycia dla Karola i Ignasia, bo zaraz wrócą z tych śnieżnych wygłupów. Oni to dopiero lubią twoje zapiekanki – powiedziałam zadowolona, kładąc dwa czyste talerze obok mojego.

W tym samym momencie Eryk wstał od stołu i wyszedł bez słowa, ojciec zbladł i podparł zmartwioną głowę, którą zaczęła głaskać jego siostra, Matylda, a mama rozpłakała się nakładając na przygotowane talerze ulubione przeze mnie zapiekanki.

– Pójdę ich zawołać, bo inaczej się na nich nie doczekamy.

Wychodząc z kuchni potknęłam się o podwiniętą wycieraczkę i prawie upadłam, jednak Eryk zdążył mnie złapać.

– Nigdzie nie pójdziesz Moniko, wracaj do Kuchni. Doktor Szelwed właśnie przyjechał i chce z Tobą porozmawiać.

– A może ja nie chcę z nim rozmawiać, pomyśleliście o tym wzywając jakiegoś szarlatana? – spojrzałam gniewnie na brata.

– Nie gadaj głupstw Monika! On tylko cię zbada, poczujesz się po tym lepiej, obiecuję – mówił delikatnie patrząc litościwie w moje oczy.

W tym samy momencie w wejściowych dniach pojawił się doktor Szelwed, psychiatra.

Wysoki i dobrze zbudowany lekarz ok pięćdziesiątki, był owinięty szerokim szalem. Oczyścił na wycieraczce buty i radośnie podszedł do nas wystawiając rękę do przywitania, najpierw ze mną a później z Erykiem.

– Jak się miewamy? – zapytał uśmiechnięty.

– Co za paskudny dzień…Rozsypało się na amen. Już myślałem że do was nie dojadę, taka błotnista papka zaleg na drogach i ludzie nie radzą sobie za dobrze z jazdą w takich warunkach. –  Opowiadał z uśmiechem.

Był przystojny. Założę się że miał całe grono wielbicielek kochających się w jego zalotnym uśmiechu.

– Matylda opowiedziała mi co się stało…Powiedział tym razem poważnie – Bardzo mi przykro, proszę przyjąć najszczersze wyrazy współczucia z tego powodu Pani Moniko.

– Odwal się pan – wykrzyczałam – jakie wyrazy, jakie współczucia? To ja panu współczuję! Gustu! Bo ten szal jest tak brzydki, jak przedwojenna bielizna mojej babki, hahahah – wybuchłam sztucznym śmiechem.

– Proszę zejści mi z drogi, bo muszę zawołać kogoś. Kolacja czeka a oni nadal bawią się na tym zimnie. Karol! Ignaś! Babcia podaję już kolację!

Powiedziałam głośno otwierając wejściowe drzwi, i w tym samym momencie po raz kolejny tego dnia poczułam mocny uścisk wciągającego mnie do domu brata. Chciałam się mu wyrwać, jednak ten był o wiele silniejszy. Wściekłość ogarnęła mój umysł. Wierzgałam się na boki, ugryzłam go nawet w przegub ręki. Zajęczał z bólu i zaklnął pod nosem. Dobiegł do nas ojciec i Matylda. Pomagali mnie usidlić poszkodowanemu już Erykowi. Widziałam Doktora wyciągającego jakąś ampułkę ze swojej torby, potrząsnął nią kilka razy i wbił jej czubek strzykawkę z igłą.

– Nieeee! Nie zrobicie mi tego kolejny raz! Zostawcie mnie w spokoju! Karol pomóż mi! Mamo….Taato! Nie róbcie mi tego, już się uspokoję, tylko zostawcie te zastrzyki, nie chcę leków! Karol! Pomóż mi!

W tym samym momencie poczułam jak na moim usztywnionym przez Eryka przedramieniu igła przebija się przez skórę. Tym razem czułam straszny ból, nie tak jak wczoraj. Szarpałam się na boki, ale ojciec złapał mnie z drugiej strony. Zaczęłam ich kopać, oplułam nawet doktora. Ciotka wcisnęła mi coś do ust, jakąś małą tabletkę, jednak również ją wyplułam, czułam gorzki smak w ustach.

– Dlaczego mi to robicie? Dlaczego?

Rozpłakałam się patrząc głęboko w oczy zebranych wokół mnie ludzi

– Ja tylko chciałam zjeść kolację z moim mężem i synem, co w tym złego? Dlaczego mnie tak nienawidzicie? – szlochałam zalewając się łzami.

Matka rzuciła się na moją szyję, szlochając mocniej niż ja, a ojciec delikatnie puścił moją zdrętwiałą już rękę. Również mnie objął,w taki sposób, że w trójkę, spletliśmy nasz uścisk. Był to moment, kiedy poczułam, jak nienawiść ustępuje. Zrozumiałam jak bardzo ich kocham, jak bardzo oni kochają mnie. Dodało mi to otuchy i przestałam płakać.  

Szelwed chował do swojej torby strzykawki i powiedział:

– No, moi kochani, kryzys mamy chyba za sobą. Zapraszam wszystkich może do kuchni? Usiądziemy i porozmawiamy o tym co się tu wcześniej wydarzyło, dobrze? – powiedział spokojnie i powoli, jak przedszkolanka do swoich podopiecznych.

– Moniczko, widzę że już lepiej się czujesz, więc może przedstawisz mi Karola? – Gdzie on teraz jest? -zapytał przebiegle, a ja po raz pierwszy nie wiedziałam co na to odpowiedzieć.

W jednej chwili wróciło do mnie, że mój mąż nie żyje. Przypomniałam sobie o jego wczorajszym pogrzebie i o moim ataku. O Ignasiu przebywającym nie na dworze z moim mężem, a w domu Eryka z Izą i dziećmi. Dotknęłam głowy i poczułam zaschniętego strupa krwi oraz ogromnego guza. Spojrzałam na swoją sylwetką…nadal byłam przemoczona od śniegu i nadal delikatnie trzęsłam się z zimna. Z pewnością moja twarz wyglądała strasznie po przespaniu niemal 20 godzin oraz po śnieżnych zabawach. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam zatroskanych ludzi, patrzących na mnie i czekających na kolejny atak szału. Znowu się rozpłakałam. Tym razem płakałam nad swoim losem…Płakałam tak rzewnie, że łzy zalały całą moją twarz. Upłynęło kilka minut zanim otarłam łzy i wykrztusiłam z siebie drgającym głosem:

– On naprawdę umarł. Karol nigdy już do nas nie wróci…A Pan, panie doktorze może go poznać na cmentarzu. Leży tam pod tą sosną na środku. Bez trudu go Pan tam odnajdzie.

Wróciłam do kuchni i usiadłam przy swoim nakryciu z zapiekanką. Niechętnie ugryzłam kawałek, spoglądając na dwa puste talerze, które kilka chwil wcześniej zostawiłam dla dwóch najważniejszych w moim życiu osób.  

27 myśli w temacie “Śmierć za życia cz. II

  1. kudlatyzbroda pisze:

    Jak mdleć to z przytupem, żeby wszyscy widzieli.

    Dobra robota. Była akcja, dygresje, plastyczny opis i uczucia. Prawie 1,5 tysiąca słów, a czytało się jak trzysta. Ślicznie.

    Polubienie

      1. byEnought pisze:

        Jest świetne! więc musiałam całą moją wypowiedź ograniczyć do serduszka, bo już dzisiaj ledwo widzę na oczy ale się tak wciągnęłam, że szok i nie mogłam nie skomentować 😀

        Polubienie

  2. Robert pisze:

    Chciałem tylko dwa-trzy zdania… za dużo już na tę porę, rano przeczytam całość… Nim się obejrzałem był już koniec. Poruszający tekst, świetnie wplecione opisy kolejnych osób… ciągle zastanawiam się czy to wspomnienie, czy wprawka literacka…

    Polubienie

      1. kudlatyzbroda pisze:

        Chcesz to masz:
        1. Zbyt rozbudowane zdania. Aż się prosi, żeby niekóre przedzielić kropką.
        2. Fragment zaczynający się od Mamo! Mamo wstań… Brzmi jak żywcem wyciągnięty z przedwojennego romansu, dla guwernantek (wiem bo parę z nudów i ciekawości przeczytałem ).
        3. Nastepny akapit jest „od czapki” Nikt mdlejący nie będzie sobie przypominał jak to fajnie jest na pięterku.

        Wrażenie ogólne, przerost formy nad treścią. Zbyt dużo dygresji. W założeniu ten fragment powinien być dynamiczny. W końcu główna bohaterka mdleje i potrzebna jest pomoc. A Ty stosujesz pasaże opisów i wtrąceń. Przez co opowieść straciła rozpęd.

        Polubione przez 2 ludzi

  3. moderngeishatw pisze:

    Ciekawe i powiem Ci, że przez jakąś połowę nie bardzo wiedziałam czy opisujesz swoje prawdziwe życie czy to tylko historia. I wróży to bardzo dobrze jeżeli chodzi o Twoją umiejętność przykucia uwagi czytelnika – tak mi się skromnie wydaje. Realistycznie i autentycznie, jednocześnie ciepło się robiło na sercu czytając opis rodziny wokół. Mały minus jeśli jest to tylko opis omdlenia, bo wtedy brzmi to nieco nazbyt dramatycznie 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Introweska pisze:

      Sama nie wiem, czy to było omdlenie 😁 Kobieta mająca nadmiar wrażeń, upada na podłogę po powrocie z pogrzebu męża. Jest to bardziej atak nerwowy niż omdlenie… traci świadomość dopiero po zastrzyku. Muszę jeszcze popracować nad tą częścią 😜 Jednak bardzo dziękuję za miłe słowa 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz