„Wynocha do swoich”, czyli absurdy polskich urzędów

Kiedy jakiś czas temu, odwiedzając krewnych w środkowej Polsce przed daleką podróżą, postanowiliśmy z chłopakiem załatwić przy okazji kilka spraw urzędowych, nie wiedzieliśmy, że weźmiemy udział w sytuacji godnej programu „Ukryta Kamera”. Posłuchajcie…

Przed wyjazdem do Australii, musieliśmy wyrobić międzynarodowe prawo jazdy, jako że mieliśmy zamiar podróżować po czerwono-ziemiach na czterech kółkach. Udając się do sieradzkiego Wydziału Komunikacji i Transportu w celu złożenia  wniosku o wydanie tegoż prawa jazdy, zostaliśmy potraktowani jak kosmici, nie przynależący do tego urzędu ani tej części Polski! Podstarzała Pani urzędnik z lekką nadwagą, nie mogła ogarnąć swoim umysłem, jak ja, pochodzącą z Małopolski a mój chłopak z Dolnego Śląska, chcemy wyrabiać jakieś dokumenty w Polsce Środkowej, według niej było to niemożliwe. Kiedy uświadomiliśmy ją, iż taki dokument  jak międzynarodowe prawo jazdy można wyrobić w jakimkolwiek województwie w Polsce, ponieważ pojęcie rejonizacji już nie istnieje w tej kwestii, Pani urzędnik rozjuszyła się jeszcze bardziej 🙂 Kazała nam „wracać  do siebie i tam sobie to wyrabiać, bo w tym (sieradzkim) urzędzie, zajmujemy tylko kolejkę jej ludziom”! Tak, to były jej słowa! Jako że Pani w okienku do cichych nie należała, więc wzbudziliśmy zainteresowanie innych petentów oraz urzędników z pozostałych okienek. Kiedy już obcesowa Pani zgodziła się przyjąć ten nieszczęsny wniosek, okazało się, że nie mamy długopisu by go podpisać i chcieliśmy go pożyczyć od innego urzędnika siedzącego w okienku obok, jednak ten nam odmówił 🙂 i długopisu nie pożyczył…klientela za nami szeptała coś, energicznie huśtając nogami. Musicie sobie wyobrazić jak wielkie zaskoczenie i niedowierzanie malowało się na naszych twarzach po takiej dawce absurdów 🙂

5220a9b13268c_osize933x0q70h79c92c

Kiedy już wniosek został złożony, przyszła pora na określenie w jaki sposób chcemy prawo jazdy odebrać. Kilkanaście dni później wyjeżdżaliśmy na drugą półkulę, a na wydanie tego dokumentu czeka się ok miesiąca, zaznaczyliśmy więc we wniosku opcję wysyłki na podany adres…i znowu się zaczęło. Pani tak bardzo już nami zirytowana, niemal krzyczała „cośmy to pozaznaczali”? Twierdziła, że dokument można odebrać tylko i wyłącznie osobiście. Kiedy zapytałam: „dlaczego więc jest opcja wysyłki podana we wniosku”, Pani urzędnik powiedziała, że takowa jest , ale się jej nigdy nie praktykuje! Wtedy już nie wytrzymaliśmy i poprosiliśmy o jej przełożonego, którego jak się okazało nie było tego dnia w pracy. Mimo wszystko, po szczerej chęci rozmowy z kierownikiem wydziału, ton naszej urzędniczki zelżył i nawet powiedziała nam na koniec „Do widzenia” 🙂 . Wychodząc z tego urzędu byliśmy na zmianę oburzeni jak nas potraktowano i rozbawieni absurdalną sytuacją.

Do dzisiaj żałuję, że nie nagraliśmy tego epizodu, który nieustannie mnie bawi 🙂

Po powrocie do Irlandii (bo z niej wyruszaliśmy w podróż do Krainy Oz), również byłam zmuszona udać się do urzędu, w celu zgłoszenia mojego wyjazdu. Pani z „irlandzkiego okienka” zaoferowała mi kilkaset euro, które jak się okazało należały mi się, ponieważ parę lat wcześniej, miałam kilkutygodniową przerwę w pracy. Wypytała o plany podróży, zaoferowała pomoc jej syna mieszkającego w Australii i życzyła świetnej podróży. Dwa kraje, dwa rodzaje obsługi klienta! 😉

Introweska

 

 

38 myśli w temacie “„Wynocha do swoich”, czyli absurdy polskich urzędów

  1. K. pisze:

    Doskonale wiem co przezywaliscie, bo ja akurat użeram się już od 3 tygodni z urzędem pracy (raczej powinni zmienić nazwę na Urząd Bezrobotnych, przynajmniej miało by to wtedy sens). Pracownicy nic nie wiedzą, każdy mówi coś innego. W końcu zdenerwowałam się i poszłam do dyrektorki tego przybytku. Ona była bardziej kompetentna.

    Polubione przez 1 osoba

    1. mały świat Piotrka pisze:

      Urzędy pracy to się nadają do wysadzenia w cholerę, bo ręce opadają na to jak oni tam człowieka wkurzają. Ja rok prawie byłem zarejestrowany tam, jak pracy szukałem, ale nie wstawiłem się w terminie, nie usprawiedliwiłem i mnie wywali w końcu. Serio prędzej sama pracę znajdziesz po jakimś czasie i nerwach niż tam.
      Ogółem się zgadzam, że nic nie wiedzą. Dodatkowo jak wyjadą z jakimś tekstem to nie wiadomo czy się śmiać czy płakać… ; P

      Polubione przez 1 osoba

  2. Ewa - Marika pisze:

    Różnie to bywa. Są takie miejsca, gdzie dzieje się tak jak opisujesz, a są takie, gdzie całkiem przyjemnie załatwia się sprawy. Wszystko zależy od ludzi pracujących w danym urzędzie. Najbardziej zaskoczyła mnie opcja wysyłki na podany adres, która jest na wniosku, „ale się jej nigdy nie praktykuje!”. Po co w takim razie została tam zamieszczona i wydrukowana?

    Polubione przez 1 osoba

  3. slodkimszlakiem pisze:

    Z doświadczenia dodam, że nie wszędzie tak jest 🙂 Najgorsze te „podstarzałe”, które 30 lat temu się czegoś nauczyły i nawet nie próbują iść z duchem czasu – do tego oczywiście dochodzi charakter i wychowanie. Znam wielu urzędasów (w różnym wieku) i gwarantuje Ci, że można trafić na porządnych ludzi 😛

    Polubione przez 1 osoba

  4. bodychtravellers pisze:

    Czekam na czasy, w których Panie Zosie (urzędnicy) zrozumieją, ze można innych traktować jak ludzi…Jeżeli jest to możliwe w innych krajach, to dlaczego nie w Pl….aż mi się przypomniała moja historia z NFZ….a potem zderzenie z poziomem obsługi niemieckiej kasy chorych.

    Polubienie

  5. thegirlisabuddha pisze:

    Kochana, ja miałam podobnie chcąc się wymeldować z domu rodziców. Dzięki opatrzności byłam u swoich 😉
    Kiedy wyrabiałam paszport, pan z kolei popatrzył na mnie, a ze było to letnia pora to i z odkrytymi ramionami poszłam, i stwierdził: taka ładna dziewczyna a tak się potatuowala. I po co to?
    Szczerze mówiąc, u mnie na większej wyspie urzędy tez są nienajprzyjazniejsze, ale muszę przyznać, ze Polskie biją na głowę wszystko!

    Polubione przez 1 osoba

  6. kudlatyzbroda pisze:

    Stanowoczo za długo mieszkasz na obczyźnie i trzeba Ci tłumaczyć najbardziej podstawowe rzeczy.
    Etaty urzędnicze w Polsce nie są tworzone z myślą o petentach. Jest to objaw walki rządu z bezrobociem.Nie dziw się pani urzędniczce, że wpadła w popłoch i reagowała agrsją. Wykroczyliście poza wszelkie znane jej ramy postępowań, nie mogła działać rutynowo. Przecież ona nie nadając się do żadnej normalnej firmy, poszła pracować do urzędu. Nie potrzebuje wyzwań, chce spokojnie przeżyć do emerytury. A Wy przyszliście i zburzyliście spokój, tym bardziej, że to był dzień w którym szefa nie było, więc miała być sielanka. Pamiętaj, że przy obsadzie stanowisk w urzędach stosuje się selekcję negatywną. Pracownik ma być skrupulatny, ale nie za bardzo inteligentny, bo by zawstydzał przełożonego. Od czasów zaborów nic pod tym wzlędem się nie zmieniło.

    Polubione przez 1 osoba

  7. napolcezksiazkami pisze:

    Istny Bareja. Ja ostatnio musiałam wymienić dowód osobisty. Spotkałam się z takim profesjonalizmem, że przez pół dnia byłam w ciężkim szoku i opowiedziałam o tym jak dobrze zostałam potraktowana wszystkim w pracy, ledwo powstrzymując się od zachwalania Pani Urzędniczki ludziom w autobusie. Złożenie wniosku trwało całe pięć minut. A po 2 tygodniach dostałam smsa (sic!), że dowód czeka. Spokojnie mogłam jechać na wakacje.

    Polubione przez 1 osoba

  8. lemingowa pisze:

    To jest inna bajka… a raczej horror. W Niemczech jest podobnie. Chyba że trafi się na jakiegoś wyjątkowego buraka. Czasami mam wrażenie, że życie niektórych urzędników ogranicza się do boksu w którym siedzą, tam stworzyli sobie swoją rzeczywistość częstokroć alternatywną do tej obowiązującej w RP. Zresztą po co miała by być miła, przecież to wiąże się z taką ilością energii jakiej nie pokryje kolejna kawka i ciasteczko 😉

    Polubienie

  9. aga31chuen pisze:

    Ohoho 🙂 chyba i ja po wielu latach nie moglabym mieszkac w Polsce. Slysze, ze wiele sie zmienia na dobre w Polsce ale petenci w urzedach dalej sa intruzami.
    Nie wiadomo tylko czy sie smiac z tego czy plakac….
    Zycze owocnego wyjazdu do Oz 🙂

    Polubienie

  10. AnulkaNaturalnie pisze:

    Pamiętam naszą przygodę w urzędzie stanu cywilnego. Urząd raz w tygodniu był czynny do 17, więc zerwaliśmy się z pracy i byliśmy o 15 aby załatwić papiery do ślubu. Pani wypisywała nasz wniosek na klawiaturze „z prędkością światła”. Z 15 zrobiła się 16, po czym Pani aby wydać odpowiednie papiery stwierdziła, że trzeba zrobić opłatę skarbową. Pobiegliśmy więc niczym struś pędziwiatr na pocztę, bo przecież w urzędzie nie można zapłacić i o 16:20 byliśmy z powrotem. Jakie było moje zdziwienie gdy Pani o 16:20 powiedziała, że papierów to ona już dziś nie wyda, bo przecież plombuje pokój…pożal się Boże jakąś plasteliną. I tym sposobem zaprosiła nas na za tydzień, bo jedna osoba to za mało aby odebrać dokumenty. Miałam jeszcze jedną przygodę z dowodem rejestracyjnym, ale to dłuższa historia:)

    Polubione przez 1 osoba

  11. Weronika pisze:

    Przykre! Dobrze, że są na świecie kraje, gdzie takie sytuacje rzadko się zdarzają… Ciekawa jestem dlaczego wyrabialiście międzynarodowe prawo jazdy, ja w Australii jeździłam przez pierwszy rok na polskim. Pozdrawiam

    Polubienie

  12. szelestna pisze:

    udało mi się w życiu doświadczyć miejsc, gdzie klient jest osobą numer jeden w urzędzie,
    aż-nie-do-wyobrażenia, nie było to jednak w Polsce, to co opisałaś nawet nie dziwi, bo jeszcze daleko PL do ‚miłegotarktowaniaczłowieka’ syndromu …. a to wszysto z przymrużeniem oka trzeba brać, by nie zwariować

    Polubione przez 1 osoba

  13. goscwchicago pisze:

    Ale za to paszporty można już od jakiegoś czasu poza miejscem zamieszkania wyrabiać:-) A powyższa sytuacja z Sieradza przypomina mi jak sam po powrocie ze Stanów wyrabiałem nowy dowód i zameldowanie. Pani w urzędzie nie chciała przyjąć dwóch wniosków jednocześnie tylko z 2-tygodniowym poślizgiem (zameldowanie musiało być gotowe aby można było przyjąć wniosek o dowód). Nie byłoby problemu gdybym wtedy nie mieszkał 600 km od ‘miejsca zameldowania’ i musiał co dwa tygodnie pociągiem (Polskiego Busa jeszcze nie było) dłuuugo jechać w dzień roboczy oczywiście.. Urzędniczka była jednak nie ugięta i z uśmiechem na twarzy dodała, że będę musiał jeszcze trzeci raz przyjechać by dowód odebrać osobiście..A żeby było śmieszniej, moja ówczesna uczelnie nie potrafiła w miesiąc wyrobić mi legitymacji toteż jeździłem każdorazowo na ‘całym bilecie’ co dla studenta nie małe obciążenie.. A przepraszam – dziekanat wypisał jakiś zastępczy świstek, ale.. ci z PKP go nie zaakceptowali i raz musiałem u kanara dopłatę robić.. PS. Czyżby wiele się od tamtego czasu (rok 2008) nie zmieniło??

    Polubienie

Dodaj komentarz