Śmierć za życia cz. I

Opowiadanie inspirowane prawdziwą historią.

Podchodzący do mnie ludzie płakali i przytulali mnie, jakby stało się coś strasznego. Ta litość i żal w ich oczach wzbudzały we mnie niesmak i obrzydzenie. Wiem, że jesteśmy na pogrzebie ale bez jaj! Żeby aż tak się nad tym rozklejać?! Przecież to nie koniec świata! Nigdy nie lubiłam tych żałosnych ceregieli.

Zaraz po pokropieniu nas „święconką” przez starego proboszcza, złapałam zziębniętego Ignasia za rękę i zaczęłam szukać w tłumie Karola, który w trakcie ceremonii gdzieś mi zniknął. Przepychając się między litościwie się mi przyglądającymi ludźmi, zaczęłam wpadać w złość. Jak najszybciej chciałam mieć już ten cały pogrzeb za sobą.

– Gdzie on się do cholery podziewa, przecież mówił mi, że będzie przez cały czas w pobliżu! Powtarzałam w myślach błądząc po cmentarzu w tę i z powrotem.

– Jak zwykle ma nas gdzieś! Pewno rozmawia sobie z kimś w najlepsze na parkingu albo gdzieś poza tym żałosnym cyrkiem! Już miałam ułożoną w głowie wiązankę jaką mu puszczę jak tylko go znajdę, i kierując się w stronę wyjścia zostawiałam tłum żałobników za sobą.

Auuu….! Mamo to boli! – usłyszałam

Tak mocno ściskasz mi rękę, że już prawie jej nie czuję! – wykrzyczał żałośnie Ignaś ledwo dorównując mojego kroku.

– Przepraszam kochanie, zamyśliłam się i nawet nie uświadomiłam sobie, że tak mocno cię trzymam, odrzekłam zawstydzona z lekkim uśmiechem.

Monika! Monika zaczekaj! – usłyszałam głos mojego brata. Odwróciłam się i zobaczyłam jak przedziera się pomiędzy marmurowymi pomnikami delikatnie pokrytymi cienką warstwą śniegu.

Monika zaczekaj! Co Ty do cholery robisz? – powiedział gdy w końcu dogonił nas u wyjścia cmentarza.

Biegasz po cmentarzu tam i z powrotem, ciągasz za sobą Ignacego w tym błocie, dobrze się czujesz? – mówił wzburzony.

 

Eryk, mój jedyny brat na którym zawsze mogłam polegać,  wielokrotnie pomógł mi wygrzebać się z gówna, którego nawet nie chcę pamiętać. Potrafił sprawić, że ze stanu wściekłości przechodziłam w stan histerycznego śmiechu. Był jakby moją wyrocznią. Zawsze przewidywał, kiedy pakowałam się w kłopoty i pomagał mi się z nich wydostać. Jednego razu prawie spaliłam nasz dom, kiedy z radości na widok jednego z moich wielu w tamtym czasie chłopaków, odłożyłam żelazko na miękką część deski do prasowania, i poszłam z nim nad pobliską rzekę, pogadać i wygłupiać się jak zawsze. W tym czasie to mój brat uczący się do sesji, poczuł zapach dymu i przedwcześnie zareagował, dzięki czemu spaliła się tylko deska i część moich ubrań, reszta domu została na szczęście nie naruszona. On zawsze był tym bardziej odpowiedzialnym i ulubionym dzieckiem, na którym rodzice mogli polegać. Ja byłam i nadal jestem tą roztargnioną i niepokorną córką, z której nigdy nie byli dumni, ale ja i tak mam to gdzieś.

Co Ci jest? – Eryk zapytał, przyglądając się mi ze zdziwieniem.

– Nic, wszystko jest ok, tylko mam już dość tego pogrzebu, powiedziałam w końcu.

– Szukam Karola, bo chcemy już z Ignasiem pojechać do domu, prawda Ignaś? Karol jutro wraca do Norwegii i muszę mu jeszcze przygotować kilka rzeczy na drogę – powiedziałam z lekko wymuszonym uśmiechem.

– Nie mogę go tylko znaleźć, kurde gdzie on się podziewa? Widziałeś go może?

Monika…Monika no co Ty? – wymamrotał mój brat

– Pewnie jest gdzieś na parkingu, mówił, że musi pogadać z Marcinem o tej działce, którą chcemy kupić, na pewno schowali się w samochodzie przed zimnem. Chodź synuś, znajdziemy Tatę i jedziemy do domku – po czym ucałowałam Ignasia w policzek.

Moniko…siostra co ty mówisz? – usłyszałam i ze zdziwieniem obserwowałam malujące się na twarzy Eryka przerażenie i zaskoczenie moimi słowami. Jednocześnie próbował też delikatnie wyciągając rączkę Ignasia z mojego mocnego uścisku. Pozwoliłam mu na to, wiedząc jak mój syn za nim przepada.

Moniko… – powtarzał żałośnie moje imię, jakby się zaciął, wzbudzało to we mnie irytację.

Na jego twarzy malował się tym razem strach. Jakby coś spadło na niego jak grom z jasnego nieba, jakby czemuś nie dowierzał. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi, cała ta sytuacja była jakaś dziwna i działało mi to na nerwy.

 

– Coś taki przestraszony? – zapytałam

– Ość Ci w gardle stanęła czy co? – parsknęłam lekceważąco.

Zobaczyłam jak do jego oczu napływają powoli łzy, które usilnie powstrzymywał.

– Eryk chodź mi lepiej pomóż go szukać, no chyba że chcesz sobie popłakać z resztą tych żałośników? Irytacja w moim głosie, nawet mi wydała się nie na miejscu.

Moniko Karola tu nie ma – powiedział w końcu. To znaczy jest ale…naprawdę nie wiesz co tutaj się dzieje? – zapytał

– Poznajesz wszystkich tych ludzi?

– Pewnie że poznaję, co to za idiotyczne pytanie! I jak to Karola tu nie ma? Przecież przyjechał tu z nami, ze mną i Ignasiem. Sama bym się tu nie przywiozła bez prawa jazdy, prawda?

– Gdzie on polazł?

Monika Karola tu nie ma! To jest jego pogrzeb, Karol nie żyje! – usłyszałam jakby echo jego słów…

Karol odszedł Moniko, przecież wiesz co się stało, prawda? Siostrzyczko dobrze się czujesz? – powtarzał zakłopotany

Milczałam przez chwilę, gapiąc się na brata. Z trudem łapałam oddech. W klatce piersiowej delikatny ale natarczywy ból blokował drogę, którą musi przebyć tlen by dotrzeć do wszystkich funkcjonujących komórek.

– HAHAHAHA….Co Ty pieprzysz? Nieźle Ci odwaliło skoro gadasz takie brednie! Na mózg Ci siada nadmiar pracy! HAHAHAHA, niech tylko Karol to usłyszy, to padnie ze śmiechu, HAHAHAHA! – I tym razem wołając mojego ukochanego szłam w kierunku parkingu.

– Karol! Karol! Gdzie jesteś? Karol, jedźmy już do domu! Karol do cholery! – krzyczałam i krzyczałam, aż cały tłum z cmentarza przeniósł się ku bramie parkingu. Wszyscy patrzyli na mnie z politowaniem i przerażeniem, Moje koleżanki z pracy, sąsiedzi, dalsza rodzina, nasi przyjaciele i mój syn, obejmujący swoimi małymi rączkami szyję Eryka. Cały ten tłum nie miał dla mnie znaczenia, jednak Ignaś…Ignaś patrzył na mnie załzawionymi, okrągłymi oczkami, jakbym była mu obca, jakby się mnie bał.

I wtedy do mnie dotarło…Karola naprawdę tutaj nie było, nie ma go wśród tłumu, nie przebiegnie zaraz by przytulić mnie mocno i zabrać nas do domu. Nie ma go i nie będzie. Karol nie żył. Uświadomiłam to sobie i moja dusza umarła.

* * *

Nie pamiętam jak znalazłam się w domu moich rodziców. Nie wiem nawet od jak dawna siedzę przy tym wielkim stole.

Robiło się ciemno a na dworze padał śnieg. Lekki i delikatny puch przykrywał powoli otaczający nas świat. Po kuchni krążyła ciotka Matylda pocieszając każdego, kto akurat był w zasięgu jej wzroku. Był tam również Eryk i jego żona Iza, wyglądająca jak lalka o każdej porze dnia i nocy. Jest piękną kobietą; zawsze mnie zastanawiało jak ona to robi, że nawet po nieprzespanej nocy lub kilkunastogodzinnej podróży, ta zawsze wygląda olśniewająco i świeżo – serio, nie mam pojęcia jak niektóre kobiety to robią…Były tam również dzieci Izy i Eryka: Zuzia i Lucjan oraz mój Ignaś…bawił się w sąsiednim pokoju z kuzynami, zerkając niespokojnie w moją stronę przez otwarte drzwi. Był bardzo smutny i osowiały. Leniwie i niechętnie przekładał klocki z jednego miejsca w drugie. Jego przygnębiony wzrok ukuł moje matczyne serce kolcem zaniedbania. Co chwilę zerkał niespokojnie w moją stronę…

Mama co chwilę przynosiła mi jakieś napoje i jedzenie, jednak widok tych produktów sprawiał, że robiło się mi niedobrze. Nic nie mogłam przełknąć.

Moja matka jako wzorowa pani domu, zawsze miała mnóstwo przeróżnych smakołyków w zapasie, nie lubiła być źle oceniana ani zaskakiwana niespodziewanymi wizytami. W ogóle jakakolwiek ocena jej postępowania była odbierana jako atak na jej dobre intencje. Zawsze miała pod ręką produkty, z których w razie niezapowiedzianej wizyty gości, mogła przygotować przekąski a nawet obiad, godny dobrej restauracji. Uważała, że kobieta powinna dbać w domu o dobre jedzenie, czysty kąt i atmosferę domowego ciepła. Twierdziła, że faceci właśnie za to kochają kobiety, za to że potrafią stworzyć namiastkę ich domu rodzinnego, a te, mimo dążenia do równości, pokazując swoją siłę wewnętrzną i niezależność, chcą czuć się trochę słabszą płcią. Jest to według niej taki niemy sekret wszystkich par. Możliwe że miała w tym i trochę racji, jednak nigdy jej tego nie powiedziałam. W sumie to każda kobieta lubi czuć się chroniona a czasem nawet zdominowana przez mężczyznę. Zwierzenie się z tego mojej mamie, oznaczało by zmianę światopoglądu popieranego przeze mnie latami, opowiadającego się, właśnie za równością obu płci we wszystkich sferach życia. Mimo, że żyłam wedle jej zasad, to nigdy ich do końca nie popierałam. Taki mój wewnętrzny konflikt…Kobiety nie są słabszą płcią! Jesteśmy o wiele silniejsze od facetów – emocjonalnie! Kiedy facet łapie przeziębienie, to świat się wali. Ten twardziel i niezniszczalny psychicznie osobnik, staje się takim małym, nieporadnym dzieckiem, którym trzeba się opiekować i dodawać mu otuchy. Natomiast kiedy ta “słabsza” kobieta się przeziębi, przeżywa tylko kilka gorszych dni, o których często nawet nie wspomina swojemu facetowi, bo i po co? Ten i tak się tym zbytnio nie przejmie, a tym bardziej nie pocieszy lub wyleczy. Gdy facet wraca zmęczony po pracy, to cały świat twierdzi, że głowie rodziny należy się odpoczynek. Kiedy kobieta wraca zmęczona, to musi jeszcze ugotować obiad, zająć się dzieckiem, zrobić pranie, posprzątać itd. Czy faceci są jacyś niepełnosprawni fizycznie by nie mogli tego robić? Czy może są rozpieszczani przez swoje matki, społeczeństwo przytakujące ich lenistwu, a później swoje kobiety! Basta! Kobieta powinna się szanować jako żona. Robiąc z siebie służącą swojego wybranka staje się jego niewolnicą. Czy o to walczyły i nadal walczą kobiety? Do dzisiaj nie dogadujemy się w tej kwestii z moją mamą, dla której bycie niewolnicą, jest jedynym sposobem na życie i mimo, że w pewnych kwestiach ją popieram, to i tak nigdy jej tego nie powiem, ponieważ sama stałam się niewolnicą moich własnych przekonań.

W pewnym momencie postanowiłam przełknąć trochę ciepłej herbaty, sięgnęłam do stołu i poczułam jak bardzo trzęsą się mi ręce. Przenikliwy chłód rozprzenił się po moim ciele. Nigdy wcześniej nie było mi tak zimno! To o czym przed chwilą rozmyślałam, odeszło równie szybko jak przyszło. Całe moje ciało zaczęło się trząść. Każdy mięsień i każdy nerw. Drgania przybierały na sile, aż wreszcie cała podskakiwałam w przypływie nieznanego mi uczucia chłodu, paniki i strachu. Wszyscy zebrani w domu rodziców zaczęli mnie ratować. Widziałam co się dzieje jakby w zwolnionym tempie. Próbowałam coś zrobić, ale byłam jak zamrożona. Moje ciało nie słuchało umysłu świadomego całej tej sytuacji, byłam przerażona. Upadając na podłogę, uderzyłam głową o ostry brzeg kaloryfera, i poczułam jak krew zalewa mi oczy. Pociągnęłam za sobą wyszydełkowany obrus matki, z którego zaczęły spadać przygotowane przez nią przysmaki, jeden po drugim lądował to na mnie, to na podłodze Widziałam między nogami moich rodziców, Eryka i Matyldy, przerażonego Ignasia, patrzył na mnie wystraszony…rozpłakał na nietypowy widok swojej mamy. .Słyszałam jak krzyczał:

– Mamo, Mamo wstań! Mamusiu…!

Próbowałam odpowiedzieć, ale z moich ust wydobył się tępy jęk. Łzy popłynęły z moich oczu i zmieszały się z cieknącą krwią, poczułam w ustach jej smak i atak chłodu oraz drgań przybrał na sile. W tym samym momencie Iza wyprowadziła go wraz z pozostałymi dziećmi z pokoju obok. Prawdopodobnie zabrała je na pięterko, gdzie dziadkowie stworzyli dla swoich ukochanych wnuków coś na wzór przedszkolnej bawialni.

Tak bardzo chciałam się podnieść i za nimi pobiec, pokazać Ignasiowi, że wszystko jest dobrze, że nie musi się bać. Tak strasznie chciałam go przytulić i pocieszyć…Musiał przeżyć traumę widząc mnie w takim stanie. Moje ciało drgało i rzucało mną spazmatycznie po całej podłodze. Ktoś włożył mi koc pod krwawiącą głowę, ktoś podtrzymywał szyję, ktoś złapał mnie za rękę…Chyba mój Tato próbował unieruchomić mój korpus i ręce, kiedy ciotka Matylda szukała żyły w przedramieniu by dać mi jakiś zastrzyk.

Ciocia Matylda jest naszą rodzinną pielęgniarką, zawsze pomaga w trudnych sytuacjach, nie oczekując niczego w zamian. Jest taką rodzinną samarytanką, chętną do służenia innym. Gdy jest taka potrzeba robi zastrzyk, innym razem załatwiła wizytę u specjalisty do którego kolejki sięgają następnego roku, czasem załatwi leki bez recepty, innym razem wesprze rozmową, dobrą radą oraz szczerym uściskiem. Taka osoba, przy której czujesz się zawsze dzieckiem, przy której zły świat cię nie skrzywdzi. Wszyscy ją uwielbiamy, mimo że nie okazujemy jej tego tak często, jak na to zasłużyła. Także teraz nie zawiodła nas, nie zawiodła mnie…kiedy leżałam tak na podłodze powoli dochodząc do siebie, patrzyłam w jej jej piękne jednak zmęczone, niebieskie oczy i zastanawiałam się, skąd ta wychudzona kobietka bierze tyle siły i odwagi, by dodawać zdrowia i otuchy niemal całej rodzinie?

Nawet nie poczułam kiedy igła przebiła się przez skórę, widziałam tylko jej utrapioną twarz przez posklejane krwią rzęsy.Kiedy strach przed śmiercią, zalewa nasze ciało i umysł, wtedy przychodzi odpowiedź na pytanie, czy chcemy żyć? Ja teraz bardzo chciałam żyć, jak nigdy wcześniej. Dla mojego syna, dla moich rodziców, dla siebie! Błagalnie patrzyłam na Matyldę, chciałam by zrozumiała moje spojrzenie mówiące “zrób coś, uratuj mnie!”

***

Pięterko moich rodziców, jest ulubionym miejscem nie tylko dzieci, również dorośli lubią się tam schować przed całym światem. To jedno z tych miejsc, gdzie człowiek odpływa daleko…w nieznane przestworza swojej wyobraźni. Rodzice mają tam pokaźny zbiór swojej ulubionej literatury, z której każdy coś dla siebie znajdzie. Kiedy w domu panuje cisza, wiadomo, że rodzice przebywają na pięterku w swoim małym Eldorado. Wygodny fotel obok kominka, skierowany jest  na nietypowo duże okno, przez które można reflektować się widokiem zacisznego lasku. Przebywanie tam, leczyło skołatane nerwy po ciężkim dniu pracy lub sprzeczce z ukochanym. Uwielbiałam tu przyjeżdzać kilka razy w tygodniu. Czasem, by poczytać książki, innym razem by porozmawiać z mamą robiącą na szydełku po drugiej stronie kominka, kolejne serwetki lub coś dla wnuków. Nawet Karol jeździł tam często beze mnie. Najpierw jadł domowy obiad swojej teściowej, uwielbiającej karmić innych domowymi przysmakami, po czym drzemał lub czytał coś na pięterku. Często przebywaliśmy tam również obydwoje, siedząc w jednym fotelu, grzaliśmy się przy cieple kominka, lub bawiliśmy się z Ignasiem, gdy nie było tam dzieci Eryka. Kiedy pojawiały się dzieciaki, sielanka ustępowała miejsca szalonym zabawom i krzykom. Lina zawieszona na środku jest zwykle pierwszym punktem obławy. Później huśtawka i mini basen z kulkami. Dzieciaki przepadają za tym miejscem. Mój ojciec sam to wszystko urządził, jako prezent na trzecie urodziny swojego najstarszego wnuka Lucjana.

Poczułam jak drgania ustępują dzięki lekarstwu, podanemu mi przez ciotkę, czułam się błogo i niemal wywołało to uśmiech na mojej twarzy. Widziałam moją zapłakaną mamę, Miała czerwoną i spuchniętą od nadmiaru łez twarz. Gestykulowała coś do ojca energicznie, a Eryk stał oparty o ścianę z opuszczoną głową. Przeczesał swoje czarne włosy mieniące się gdzieniegdzie zbyt wczesną siwizną i wziął głęboki oddech. Wyglądał na bardzo smutnego. Ciotka nadal się mną zajmowała, mierzyła moje ciśnienie, oglądała moje źrenice, robiła opatrunek nieszczęsnej rany na przedzie mojej głowy i mierzyła puls. Byłam jej wdzięczna. Musiałam ich nieźle nastraszyć, bo wszyscy wyglądali na zatroskanych i zdezorientowanych jednocześnie. Nadal nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa, ani też nie słyszałam o czym rozmawiają. Strasznie dziwne uczucie, jakby byli za szybą, niedostępni dla mojego głosu ani słuchu, takie nieprawdziwe, jak z niemego filmu lat trzydziestych lub jak ze snu. Zmęczenie zalało moje ciało i umysł. Moje oczy mrugały coraz wolniej i wolniej aż w końcu zamknęłam powieki i ciemność zalała świadomą część mojego umysłu. Zasnęłam…

27 myśli w temacie “Śmierć za życia cz. I

    1. Introweska pisze:

      Bardzo dziękuję:) mam już kolejne dwie części tego opowiadania, jednak nie mam jeszcze odwagi go opublikować:) Dopiero się uczę takiego pisania i nie ukrywam, że Twoje powieści mi w tym pomagają:) Również pozdrawiam

      Polubienie

Dodaj komentarz