Iluzoryczne śluby

„…I ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwości małżeńską aż do śmierci.”

Ślub to bardzo uniosły moment i bardzo ważne wydarzenie dla wielu ludzi.

Kobiety często od wczesnego dzieciństwa marzą i układają sobie w głowach plan tego jedynego w swoim rodzaju dnia, by choć raz w życiu być tą księżniczką na własnym balu z własnym księciem. Mężczyźni zapewne też marzą, by kobieta która spędza im sen z powiek, w końcu stałą się żoną i by przysięgła, że będzie trwać w związku małżeńskim do póki śmierć ich nie rozłączy. Jakie to romantyczne że dwoje ludzi pragnie związać się na całe życie przysięgą- ktoś powie, a ja powiem że to nic innego jak asekurowanie się przed samotnością. Ludzie wierzą że ślub daje jakąś gwarancję, ze jest konieczny, by związek mógł przetrwać przez wiele lat. Nic bardziej błędnego nie mogło być nam wpojone przez te wszystkie stulecia.

Moim skromnym zdaniem ślub jest zupełnie nie potrzebny ludziom, którzy chcą być ze sobą. Jeśli jest uczucie i pasja w związku, to nic innego nie może tego związku uszczęśliwić, no może jedynie więcej pasji i zaangażowania. Jeśli dwoje ludzi pragnie być ze sobą, to żaden urzędnik bądź ksiądz nie musi a nawet nie powinien tego uprawomocniać. Czyż miłość i wspólne życie to nie jest sprawa, która dotyczy dwojga ludzi? Kto w ogóle wymyślił że ksiądz bądź osoba w urzędzie stanu cywilnego powinna wydawać przyzwolenia na bycie razem, przecież to idiotyczne! Jeśli ktoś się kocha, to niech będzie razem, ktoś się przestaje kochać, niech odejdzie, bez kolejnych przyzwoleń urzędników i księży, jak to jest również w przypadku rozwodów. Kolejne zamieszanie nikomu do szczęścia nie potrzebne. O ile prościej wyglądało by życie, gdyby ludzie skupiali się tylko na byciu ze sobą i i byciu szczęśliwym, zamiast skupiać się na tej zewnętrznej otoczce  jaką jest ślub i wszelkiego rodzaju zapewnienia i przysięgi. Jest tak wiele nieszczęśliwych małżeństw, które nie potrafią od siebie odejść, tylko dlatego że dali słowo przed ołtarzem. A mogli by po prostu odejść, i szukać szczęścia gdzie indziej. Jest tak wiele małżeństw, których jedynym mianownikiem w ostatnich czasach jest kredyt mieszkaniowy, kolejne kajdany, kolejna kula u nogi.

Ludzie zrozumcie, jesteśmy wolni i nikomu, niczego nie musimy przyrzekać ani obiecywać. Życie jest zbyt krótkie by dać się tak złapać w sidła i żyć w iluzji, że mamy partnera na całe życie i że to nigdy się nie zmieni. Zmieni się i to prędzej niż Wam się wydaje, jako że iluzja zawsze mija i zastępuje ją rzeczywistość, a ta w niczym nie przypomina już tego balu, tego księcia i tej wymarzonej piękności o której śniło się po nocach.

IMG_20160419_1326161

Introweska

69 myśli w temacie “Iluzoryczne śluby

  1. mateuszadrian pisze:

    Dobrze powiedziane 🙂 Mi się wydaje, że ludzie nie daliby rady wytrzymać ze sobą całego życia, nie mając jakiegoś potwierdzenia z zewnątrz, że ten związek jest ważny. Oczywistym jest, że każdy związek jest ważny, jednak ludzie chcą potwierdzenia, ludzie chcą potwierdzić wszystko, bo żyją nie miłością a umysłem. Chodzi o miłość między ludźmi, a nie o potwierdzenie związku z zewnątrz, czy zabezpieczenie go finansowo. Jest to jasne jak słońce, jednak ludzie muszą najpierw obudzić się z matriksa, a później już dojdą do tego sami. Dopóki ludzie śpią w tych systemach, dopóty nie będą potrafili zanegować tego, co te systemy im każą. Najpierw świadomość, później działanie 🙂

    Polubione przez 4 ludzi

    1. Introweska pisze:

      To jak tak przewrotnie Szanownemu Księdzu odpowiem:
      Życie to istnienie, to świadomość egzystencji. Jako istoty świadome nie jesteśmy nikomu podporządkowani, jedynie sobie i swoim przekonaniom. Wolność to właśnie ta świadomość, która czyni nas niezależnymi od wszelakich reguł, norm i praw, które często zostają nam narzucone wbrew naszej woli.

      Polubienie

      1. Ks. Marek pisze:

        To jeszcze jeden akt przewrotności 🙂
        To jak to jest z tym życiem? To egzystencja, czy świadomość, czy też świadomość i egzystencja? Świadomość kogo/czego? Egzystencja czym uzasadniona i czym determinowana?

        Jesteśmy podporządkowani np fizjologii. Niech Pani spróbuje nie dać sobie jeść przez tydzień, czy dwa, albo pozwoli sobie na omijanie szerokim łukiem Locum Secretum przez te same, dwa tygodnie. Zawsze jest konieczność jakiegoś podporządkowania.

        A tak już zupełnie w duchu dobrej woli i życzliwości: pisze Pani tak oto:

        Ludzie zrozumcie, jesteśmy wolni i nikomu, niczego nie musimy przyrzekać ani obiecywać

        mówiąc jednocześnie o wolności. A tymczasem nie unika Pani „rewolucyjnego” nieco „avanti”! Próbując przekonać potencjalnych Czytelników do swego sposobu myślenia, czyli do podporządkowania sobie kogoś. To jak to jest z ta wolnością, proszę Pani?

        Polubione przez 3 ludzi

      2. Introweska pisze:

        Pisząc o fizjologicznym podporządkowaniu porusza Ksiądz fizyczny aspekt istnienia, a mnie interesuje w tym przypadku tylko ten duchowy. Dziwią mnie powyższe pytania. Sama egzystencja winna być świadomością, jednak nasze społeczeństwo karmione iluzją, nie potrafi do tej świadomości istnienia dotrzeć, jako że nagromadzone myśli i przyzwyczajenia nie dopuszczają jej do głosu.
        Nikogo do niczego nie przekonuję używając słowa ” zrozumcie”, jest to tylko słowo przekazujące ekspresję mojej wypowiedzi. Sam Ksiądz powinien znać najlepiej znaczenie tak często używanego w Waszej ” branży” słowa. Pozdrawiam

        Polubienie

      3. Introweska pisze:

        Braminizm? Bynajmniej! Bardzo Ksiàdz komplikuje bardzo prostà opinié. Tak właśnie jest z religià, należy dociekać, tłumaczyć i domniemywać. A mnie chodzi o zwykłe istnienie, o bycie w życiu wiernym i oddanym przede wszystkim sobie. Drugi raz szansy istnienia już nie dostaniemy, wièc dlaczego mamy być w trakcie naszego życia oddani komuś/ czemuś, skoro to jest nasze życie i tylko my mamy na nie wpływ? Czy przyzwolwnia o których pisałam w moim artykule to nie jest ingerencja nie tylko w wolność człowieka, ale i w jego godność? Czy oby napewno tych przyzwoleń nam potrzeba by być szczèsliwym i spełnienionym? Nie sàdzé! Czy sà to eteryczne poglàdy? Być może, jednak mnie taki styl istnienia czyni szczèsliwà.

        Polubienie

      4. Ks. Marek pisze:

        Bycie wiernym sobie, czyli co? Wierność swemu sumieniu? OK, ale ono bywa zawodne, trzeba je uczyć, wychowywać. Tak bokotematycznie nieco: wie Pani, co oprócz Bestii symbolizuje liczba 666? W pitagorejskiej symbolice 6 to liczba życia, w biblijnej zresztą też. Tak więc 666 to totalna afirmacja życia, jednocześnie przy negacji sfery ducha.

        Mówi Pani o niepowtarzalności życia i o wolności zarazem. To powie Pani, jakie jest Pani uzasadnienie Pani pisania bloga na ten przykład? Czemu Pani zostawia ślad po sobie?

        Pytania mnożą się w tempie F1! Co to jest szczęście wg Pani?

        Powiem Pani coś. Jakkolwiek Pani na to patrzy, to z mojego punktu widzenia, w Pani osobie, która jest stworzona na obraz i podobieństwo Boże nie pozostaje mi widzieć ni mniej ni więcej, jak samego Chrystusa Pana, który przyszedł pouczyć ludzi o miłości Boga do człowieka i Który tą miłość wypełnił i nadal to czyni, cierpliwie i wytrwale. Uczy tym samym mnie i cały Kościół cierpliwości, wytrwałości i miłości do Siebie i bliźniego. Pomodlę się dziś za Panią. 🙂

        Polubienie

  2. Introweska pisze:

    Niepotrzebnie zapędziliśmy tę konwersację w „kozi róg”.
    Jestem daleka od przekonywania Księdza do moich przekonań, jesteśmy istotami rozumnymi i wybieramy odpowiednie dla nas drogi życia. Ksiądz woli wierzyć w legendy i zrzucać odpowiedzialność za życie na nadprzyrodzone bóstwa, ja natomiast biorę odpowiedzialność za życie na swoje barki i jeżeli np coś idzie po mojej myśli albo przeciwko niej, to nie twierdzę że ktoś tak chciał, tylko wiem że sama do tego doprowadziłam i sama muszę być odpowiedzialna tu i teraz, a nie za sto lat w niebie bądź piekle.
    Zastanawia mnie jednak fakt, dlaczego w XXI wieku nadal mamy takie średniowieczne poglądy w społeczeństwie jak te, że Bóg istnieje? Hmm..I dlaczego pisząc ze mną pojawiła się myśl o 666?
    Modlitwy to niech Ksiądz lepiej odmawia w intencji kolegów po fachu, którzy nie potrafią panować nad swoim popędem seksualnym i krzywdzą dzieci! Modlitwy w mojej intencji są zbędne i nie na miejscu.
    Myślę że na tym możemy poprzestać tę rozmowę. Pozdrawiam

    Polubione przez 1 osoba

      1. Introweska pisze:

        Jako ludzie z całkowicie odmiennymi poglądami nigdy nie osiągniemy konsensusu w tej rozmowie, a próby przekonywania do swoich racji są żałosne i niepotrzebne.
        P.s Tym bardziej polecam modlitwę w intencji księży pedofilii i księży wyłudzających pieniądze od nieświadomego ludu.

        Polubienie

  3. mari pisze:

    A więc z tą wolnością, czy byciem lub nie byciem podporządkowanym itd. – przepraszam, że to napiszę ale to trochę tak jakby napisać, iż to człowiek decyduje o swoim świecie, o samym sobie (kolor włosów, twarz – nos, oczy, ich kolor, o płci). Gdyby człowiek był wolny, duchowo, czy fizycznie, to nie czuł by poczucia winy, smutku, żalu, nie czuł zażenowania, czy zawstydzenia, ale też… nie czuł by radości, nie miał dobrego humoru, a nawet orgazmu. Byłby wolny, a co za tym idzie, to człowiek decydował by, kiedy to chce, jak to chce i w jaki sposób.
    Czy w takim razie człowiek jest wolny?
    Nie.
    Życie każdego człowieka podporządkowane jest prawom, które narzucane są nam odgórnie i za naszym zaakceptowaniem ich: przyciąganie ziemskie, pogoda (deszcz, upał), wiara, nadzieja i miłość, czy przeciwieństwa tych uczuć i inne.
    Czy miłość jest wolnością?
    Dla wielu osób przecież to zamykanie człowieka w jakiś ramach uczucia (blech, obrzydlistwo dla człowieka wolnego), jakiś ramach które oznaczają, iż jest ta druga strona i to ona staje się tą ważna.
    I tutaj przytyk wobec osób wolnych, które… wierzą, że nie wierzą, albo wierzą w swoją osobę, w swoje możliwości, czy słuszność swoich poglądów, ale… jest to wiara w te aspekty.
    Nawet osoby wolne (fizycznie, czy duchowo) muszą wierzyć (jak napisałem, wierzą, że nie wierzą), bo bez tego… nie istniały by. A to oznacza… zamknięcie w ramach tej wiary, czy swoich przekonaniach. A więc… brak wolności.

    Czytając ten tekst odnoszę wrażenie, iż napisała to osoba, która albo (powoli) zaczyna wypierać lub odrzucać obecny stan rzeczy w jakim żyje większość osób na świecie. To wrażenie potęguje przy okazji fakt, iż powyższy tekst nie jest typową negacją ślubu, ale próbą szukania odpowiedzi na zachowanie ludzi. Co prowadzi mnie do wniosku, iż dana osoba zastanawia się: jeśli ślub, patrząc na życie małżeństw wokół mnie (może i moich rodziców), to w pewnym sensie fikcja, bez miłości, bez uczuć, bez czułości, bez wzajemności, a wolne związki, to radość, pasja, to brak ograniczeń związanych z małżeństwem, które oznacza narzucanie wzajemności, narzucanie patrzenia i myślenia o tej drugiej osobie itp. a te wolne związki się rozwijają, spełniają…
    Tak to prawda, że osoby bez pewnego jarzma na sobie są szczęśliwsi, ale pod jednym warunkiem, że to jest prawdziwa miłość, czyli te osoby nie są ze sobą dla nie bycia samemu, dla seksu, dla dziecka, czy no bo tak się do siebie przyzwyczailiśmy, więc jest dobrze nam ze sobą… po co się rozstawać.
    Warto jednak spojrzeć i poszukać takiego związku, które trwa 20 lat, może 15 lat. Czy są takie pary, które tyle lat wytrwały ze sobą bez złożenia sobie zobowiązania?

    I proszę tego nie traktować, jako ataku, próby przekonania, czy odciągnięcia od swoich przekonań.
    Rozumiem, że powyższy tekst jest raczej próbą odnalezienia na coś odpowiedzi, niż całkowitą negacją ślubu. Bo choć jestem wierzący, i nie wstydzę się tego, to także uważam, że małżeństwo w obecnym obrazie, czy stanie, to raczej nic innego, jak w pewnym sensie zakuwanie siebie wzajemnie w dyby. Ale jest to spowodowane tym, iż osoby zawierające związek małżeński nie łączy miłość, ale zauroczenie, chęcią seksu, czy złudne budowanie związku na przekonaniach, czy myślach, iż daną osobę się kocha.
    A w tym nie ma Boga, nie ma miłości, która przecież od Niego pochodzi.
    Człowiek nie stworzył i nie wymyślił miłości, bo nawet nie potrafi jej określić, ani zrozumieć.

    A co do ślubu, czy małżeństwa… To warto poszukać obrazu ludzi szczęśliwych w małżeństwie, którzy mimo przeżycia ze sobą 20, może 15 lat, nadal się fascynują sobą, cieszą sobą, okazują uczucia sobie. I fakt, że mają obrączki na palcach nie jest uwięzieniem, ale świadomością kochania. I jest to do osiągnięcia. Ale prawdą jest, iż bez Boga w związku, a już w małżeństwie przede wszystkim, takie małżeństwo wypali się i będzie jedynie karykaturą tego sakramentu, podobnie jak wolny związek z jedną i tą samą osobą trwający 15 lub 20 lat, w którym miłość wypaliła się niby, uleciała.
    Problem w tym, że jeśli się kogoś naprawdę kocha, to nie ważne czy się ma ślub, czy nie, trzeba zmienić i narzucić sobie pewne ograniczenia (brak wolności, mimo wolności – paradoks?), bo jest ta druga osoba, która istnieje i przenika nasz świat i życie, i trzeba brać to pod uwagę, czy się tego chce czy nie. Bo albo traktuję kogoś poważnie, albo bawię się, tylko czy to nie świadczy o tym, że bliżej mi do dziecka, niż osoby dorosłej?

    Miłego poszukiwania odpowiedzi, na swoje dylematy 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  4. Ks. Marek pisze:

    Bo choć jestem wierzący, i nie wstydzę się tego, to także uważam, że małżeństwo w obecnym obrazie, czy stanie, to raczej nic innego, jak w pewnym sensie zakuwanie siebie wzajemnie w dyby. .

    W teologii katolickiej, małżeństwo to umieranie dla siebie wzajemnie, realizowane przez małżonków. To pójście droga Chrystusa, Który dla ludzkiego zbawienia ograniczył się do człowieczeństwa. Życie w małżeństwie, czy każde inne realizowanie powołania do świętości, to bycie dla drugiego.

    Polubienie

    1. mari pisze:

      W przeciwieństwie do księdza, ja nie próbuję nikogo (na siłę) przekonać na swoich, czy teologicznych racji, a już na pewno nie autorkę wpisu. Napisałem własne zdanie, oparte o doświadczenie życiowe, czy wiedzę jaką posiadam z obserwacji otoczenia.
      Moją intencją było zrozumienie tego wpisu: Dlaczego on powstał, i co zawiera między wierszami?
      A przede wszystkim chodziło mi o zaakceptowanie zdania danej osoby.
      Jezus nie wciskał się wszędzie i każdemu na siłę. Czy to właśnie nie Jezus wypędził demony z mężczyzny, na skraju miasta, ale do samego miasta nie wszedł?
      A to co próbuje robić ksiądz daje odwrotny efekt – takie mam wrażenie.
      Bo nikt jeszcze na siłę nikogo nie przekonał…
      Jeśli ksiądz ma problem z zaakceptowaniem własnego, osobistego zdania autorki wpisu na temat ślubu, małżeństwa, to proszę go nie czytać.
      Drugiego człowieka trzeba kochać takim jakim jest, nie takim jakim chciałoby się aby był.

      Polubione przez 3 ludzi

      1. Ks. Marek pisze:

        Jezus nie wciskał się wszędzie i każdemu na siłę.

        Nie bardzo wiem, do czego przyporządkować ten Pański fragment wypowiedzi w odniesieniu do tego, co napisałem w moich komentarzach.

        A przede wszystkim chodziło mi o zaakceptowanie zdania danej osoby.

        Mnie zaś o zrozumienie, co autorka chciała wyrazić.

        Drugiego człowieka trzeba kochać takim jakim jest, nie takim jakim chciałoby się aby był

        Mądre słowa!
        Jak się mają do tej części Pana wypowiedzi?

        W przeciwieństwie do księdza, ja nie próbuję nikogo (na siłę) przekonać na swoich, czy teologicznych racji, a już na pewno nie autorkę wpisu.

        Wszyscy są równi? Czy też niektórzy równiejsi?
        Pozdrawiam! I zapraszam do lektury mojego bloga! 🙂

        Polubione przez 1 osoba

  5. Ks. Marek pisze:

    Jako ludzie z całkowicie odmiennymi poglądami nigdy nie osiągniemy konsensusu w tej rozmowie, a próby przekonywania do swoich racji są żałosne i niepotrzebne.
    P.s Tym bardziej polecam modlitwę w intencji księży pedofilii i księży wyłudzających pieniądze od nieświadomego ludu.

    Ja na to odpowiem Pani G. Marcelem:

    Drugi człowiek jest (…) tym na którym ja powinienem się oprzeć aby stawać się sobą. Drugi jest więc dla mnie darem, a nie (…) zagrożeniem

    Dobrej niedzieli i nadziei Pani życzę!

    Polubienie

  6. bilere pisze:

    @ntroweska, co do twojego opisu „Jestem idealistką. Nie wiem dokąd zmierzam, jednak jestem w drodze do celu…;)” – zastanawia mnie, skąd wiesz, że jesteś w drodze do celu, jeżeli nie wiesz, dokąd zmierzasz, czyli jakby nie masz celu? Może źle zrozumiałam? Pozdrawiam bilere

    Polubione przez 1 osoba

  7. perfumowakraina pisze:

    Mam trochę odmienne zdanie. Może dlatego, że mam za sobą 5 zaręczyn i 3 śluby… 🙂 Jednak mimo wielu zawirowań w życiu i wielu tragedii nadal wierzę w małżeństwo i jestem jego zwolennikiem.

    Polubione przez 1 osoba

  8. Jukka Sarasti pisze:

    Pięknie piszesz: Ludzie zrozumcie, nie musimy nic nikomu przyrzekać. Wiem, też nie musiałam. Chciałam. Nie będę się upierać, że nigdyprzenigdy się nie rozwiodę, bo już raz, kiedyś się upierałam. Że nigdyprzenigdy za mąż nie wyjdę.
    Piszesz, że wiele ludzi jest nieszczęśliwych w małżeństwach, ale nie odejdą, bo przysięgali. Czasem to nie przysięga ich trzyma, tylko pieniądze: wspólny dom, kredyty, samochód…
    Jesteśmy wolni, powiadasz… Tylko czy czasem nie rezygnujemy z partnera/partnerki zbyt szybko, bo: przespał(a) się z inną/innym, bo spotkałam/spotkałem kogoś młodszego/ładniejszego/bardziej błyskotliwego, bo już mam go/jej dość? Może czasem o związek warto powalczyć… i czasem to właśnie ta przysięga pomaga zawalczyć o przetrwanie związku. Niektóre małżeństwa po kryzysach wychodzą silniejsze.

    Polubienie

    1. Introweska pisze:

      Jestem bardzo daleka od narzucania komuś mojego punktu widzenia. Pragnę tylko uświadomić że TAK, JESTEŚMY WOLNI! Być z kimś tylko dlatego że ma się wspólny kredyt/ majątek, to tak jakby na rzecz tego zrezygnować z własnego szczęścia. Czy warto walczyć o związek, w którym jedna strona straciła zainteresowanie drugą i szuka wrażeń gdzie indziej? Moim zdaniem nie watro. ,, Reanimowanie trupa,, nic nie da. Warto natomiast dać sobie szansę i uwolnić się z kajdan związku nas nie uszczęśliwiającego. Jest mnóstwo ludzi, którzy w małżeństwie i takim sposobie życia odnajdują spełnienie i radość, i chwała im za to bo chyba o to w życiu chodzi! Jest też mnóstwo ludzi, którzy pragnęli by się spełniać i radować, a złożone przysięgi w taki czy inny sposób zaprzeczają ich oczekiwaniom i to do nich kierowałam ten tekst. Życie jest zbyt krótkie by żyć je dla kogoś lub co gorsza z kimś kogo się nie kocha!

      Polubione przez 1 osoba

      1. Jukka Sarasti pisze:

        Czasem szuka wrażeń gdzie indziej, by zawsze wrócić… Oczywiście: jedna osoba się zgodzi na takie powroty, inna za którymś razem da sobie spokój – to wszystko kwestie indywidualne.
        Jak mam z kimś kredyt i perspektywę, że bez niego nie dam rady go spłacić, to nieszczęśliwa mogę dopiero zacząć być, kiedy przy braku środków przyjdzie mi spłacać ten kredyt. Ja wiem, że miłość jest ważna, ale samą miłością żyć się nie da.
        A i małżeństwa bez miłości też mogą być szczęśliwe. Czasem wystarcza zwykła sympatia i szacunek, by zostać przy małżonku mimo (chwilowej) fascynacji kimś innym.

        Polubienie

      2. Introweska pisze:

        Czytając to, odnoszenia wrażenie że nigdy nie byłaś prawdziwie zakochana. Myślisz pojęcia mówiąc o małżeństwie bez miłość ale za to z kredytem i perspektywą. No właśnie, jaką perspektywą? Czy chodzi tu o zabezpieczenie się przed samotnością bo przez tchórzostwo i uzależnienie od innych ludzi nie potrafimy samodzielnie funkcjonować na tym świecie? Sprowadzanie małżeństwa do tak materialnego poziomu, oraz ta cała sympatia bez miłości jeszcze bardziej podtrzymują mnie w przekonaniu o którym pisałam w tekście. Co innego być z kimś z przyzwyczajenia i darzyć go/ją sympatią, a co innego kochać i pragnąć tej osoby. Kiedy całkowicie gaśnie ogień w związku przychodzi pora na zmiany, dla dobra obydwu stron.

        Polubione przez 1 osoba

      3. Jukka Sarasti pisze:

        Co do kredytu: małżeństwo mogło zacząć się z miłości i to ta miłość, to „bycie jednością” właśnie mogło sprawić, że porwało się razem na coś, czego jedna osoba by nie uniosła (w tym przykładzie wysoki kredyt, którego żadna z tych osób nie byłaby w stanie samodzielnie spłacić). Tutaj tchórzostwem byłaby ucieczka jednej ze stron do nowej miłości – zostawiając tę drugą z kredytem do spłacenia. Miłość, zakochanie to jedno, to może minąć, ale istnieje jeszcze coś takiego jak odpowiedzialność.
        Masz rację tak zakochana, żeby porzucić Małżonka czy nawet żeby rozważać taką możliwość to jeszcze w nikim nie byłam… i mam nadzieję, że nie będę. Bo całe to „zakochanie”, ta fascynacja, to uczucie które na ogół (naukowo udowodnione) mija po kilku latach. I dobrze, jeśli zostaje ta miłość, to wzajemne zaufanie, wzajemny szacunek, to poczucie wspólnoty, które sprawia, że to właśnie z tym człowiekiem chcę spędzić resztę życia. I to nie są wartości materialne.

        Polubienie

      4. Introweska pisze:

        Pamiętaj że kredyt mogą brać też osoby nie związane małżeństwem;) Mamy zupełnie odmienne poglądy…Sama jestem w związku od wielu lat, jesteśmy szczęśliwi i na co dzień robimy wszystko by ogień płonął;) Oczywiście są też wzloty i upadki i mimo braku ślubu potrafimy to przezwyciężyć! Wiem jednak, że jeżeli kiedykolwiek któreś z nas straciło by zainteresowanie sobą, to również miłością było by danie wolności drugiej stronie. Fascynacja mija, to fakt…ale tylko wtedy gdy pozwolimy jej minąć;)

        Polubienie

      5. Jukka Sarasti pisze:

        Nie zastanawiam się nad tym, bo nie zaciągam. Ale czym innym kredyt na na kawalerkę dla mnie a czym na dom dla nas.
        A co do ognia… Gdybym miała czekać na ogień, to bym chyba dziewicą zmarła. ja zimnokrwista istota jestem. Pewnie stąd różnica w podejściu. Jeśli mnie fascynuje umysł mężczyzny, to między nami ognia być nie musi, wystarczy wzajemny szacunek. I pewność, że w trudnych chwilach możemy na sobie polegać.

        Polubione przez 2 ludzi

      6. Jukka Sarasti pisze:

        Tak dla jasności – przez większą część życia byłam sama i było mi z tym dobrze. Po prostu z moim Mężem wolę być niż być sama. I nigdy wcześniej nie spotkałam osoby, o której uważałabym, że chciałabym spędzić z nią życie. I ja to nazywam miłością… nawet bez żaru.

        Polubione przez 1 osoba

  9. Magda pisze:

    „Miłość to wierność wyborowi”. Kiedyś tego nie rozumiałam, miałam naście lat i tak jak Tobie teraz, wydawało mi się, że miłość to pasja i uczucie. Świadomość, że przysięgałam przed Bogiem sprawia, że mniej się boczę, szybciej wybaczam. Ten człowiek ma byc na całe życie, a nie póki pasja trwa. Aaa i to nie ksiądz daje Ci ślub. Ludzie wzajemnie sobie ślubują przed Bogiem. Dojrzejesz, zrozumiesz ☺️

    Polubienie

    1. Introweska pisze:

      Mam 33 lata i od wielu lat jestem w związku;) Mając naście lat wierzyłam że miłość to pasja i uczucie i nadal tak jest;) Przysięga przed Bogiem sprawia że mniej się boczysz i szybciej wybaczasz? Iście dziecinne! To chyba kwestia charakteru i sposobu radzenia sobie z życiem wpływa na to jak radzimy sobie z różnymi sytuacjami w życiu, przysięga to tylko zrzucenie odpowiedzialności na coś/ kogoś, by nie musieć brać odpowiedzialności na swoje barki. Pozdrawiam;)

      Polubienie

      1. Magda pisze:

        Przysięga to zrzucenie odpowiedzialności na coś/kogoś by nie musieć brać odpowiedzialności za swoje braki? To zdanie jest tak głęboko bez sensu, że nie wiem jak je skomentować. Mocno mnie zaskoczyłaś, że masz 33 lata. Po Twoich wypowiedziach spodziewałam się zbuntowanej nastolatki.

        Rozumiem, że jesteś typem który działa pod wpływem chwili i Twoje przysięgi nic nie znaczą. Zresztą po co przysięgać, skoro za rok możesz już czuć co innego. W końcu uczucia są najważniejsze, prawda? Można mieć 33 lata i być niedojrzałym – obawiam się, że to Twoj przypadek.

        Polubienie

      2. Introweska pisze:

        Jeżeli można być niedojrzałym, szczésliwym i wolnym człowiekiem to ja właśnie nim jestem☺ W Twoim przypadku obawiam sié zacietrzewienia, klapek na oczach i zacofania😘Pozdrawiam

        Polubienie

  10. natalia290790 pisze:

    Twój pogląd dotyczący małżeństwa jest mi bardzo bliski, przez lata zresztą będąc w związku słyszałam nagminne pytania ” a kiedy w końcu ślub?”, ” kiedy dzieci?” ” może powinnaś już pomyśleć żeby to zalegalizować?”- tylko po co? Jak się okazało związek nie przetrwał, każde z nas układa sobie życie na nowo bez bagażu innego niż doświadczenie które z tego wynieśliśmy, bez wizyt w sądzie i rozwodu. Czy gdybyśmy mieli ślub to byśmy ze sobą zostali? Wątpię… a nawet jeśli żadne z nas nie było by szczęśliwe, więc po co?
    Ps. Fajny blog:) Pozdrawiam

    Polubione przez 2 ludzi

  11. Arcydzielna pisze:

    Na szczęście nigdy nie marzyłam o takich „imprezach”. Unikam rodzinych ślubów. DLa mnie to tylko „tradycja na przymus”. Starszyzna rodowa zawsze będzie naciskać i w którymś momencie zaczynają się pytania „kiedy ślub?” „kiedy dzieci” i nie rozumieją, że można tego nie chceć. O kosztach ze ślubem związanych już nie wspomnę- jakiś horror.
    🙂

    Polubione przez 2 ludzi

  12. terraustralis pisze:

    Mialem duzo przyjemnosci z przeczytania Twojego tekstu oraz ubaw z przeczytania komentarzy ksiedza. :)))))
    Trzymaj sie I wytrwaj w takich polemikach. Ja czasami to juz sie gubie I nie wiem jaki jest naczelny cel danej osoby, ktora pisze dany komentarz. :))))) Bede tu zagladal bo jest dosc ciekawie. Don’t worry, be happy.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Introweska pisze:

      Bardzo dziękuję, miło mi poznawać ludzi, którzy nie boją się pomagać:) Adres na pewno zachowam bo zapewne wrócimy jeszcze do Australii;) Pozdrawiam serdecznie i miłego wypoczynku w Polsce życzę;)

      Polubienie

    1. Introweska pisze:

      Życzę Ci, aby tym razem ugościło Cię Słońce i bezchmurne niebo;) Sama nie mieszkam w Polsce, jednak wiem że jest tam teraz całkiem przyjemna pogoda, więc masz duże szanse że deszcz nie będzie Ci psuł odwiedzin;)

      Polubienie

  13. Genowefa Lompke pisze:

    Ja uznaję za wiążący tylko ślub cywilny. I jest dla mnie bardzo ważny. Jeśli decyduję się na dzielenie życia z drugą osobą, sprawy praktyczne typu dziedziczenie, podział majątku (na wypadek rozwodu – jestem realistką), etc. są dla mnie istotne. Prawa i obowiązki jako żony są zupełnie inne niż w przypadku bycia dziewczyną, partnerką, konkubiną. Tak, wierzę w śluby. Tak, z młodych par wokół siebie znam może tylko trzy, które najprawdopodobniej będą ze sobą ZAWSZE. Reszta nie jest aż tak dobrze dopasowana i w tej reszcie wypadków nie wieszczę wspólnej starości. Tak, marzę o tym, żeby kiedyś poznać kogoś, kto zostanie moim mężem w majestacie prawa i glorii naszego wspólnego popaprania. Tak, wierzę w śluby, wierzę w to, że można być ze sobą do śmierci, na zawsze, w zdrowiu i chorobie. Wiem też, że to ostatnie nie jest równe ilości przysiąg składanych przed ołtarzem i wcale nie musi przydażyć się każdemu. 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Introweska pisze:

      W obecnym Świcie będąc partnerką bądź konkubiną ma się niemal takie same prawamdo majątku i dziedziczenia co żona. Po bodajże 5 latach bycia w nieformalnym związku, w świetle prawa stajemy się parą i mamy te same prawa jak Ci którzy są w formalnym;) Poza tym wszystko jest kwestią uzgodnienia i dogadania się z partnerem;) Każdy ma swoje wartości i przekonania, życzę Ci wytrwania w Twoich i spełnienia marzeń!

      Polubienie

      1. Genowefa Lompke pisze:

        Ooo. Nawet nie wiedziałam. Ostatnio (rok temu z haczykiem) wsrod znajomych mialam przypadek, ze po 17 latach i naglej smierci pana, jego rodzina zgarnela wszystko, oprocz tego, co bylo faktycznie jej, mimo, ze niektore rzeczy byly wspolne (i batalia w sądzie, jakby malo bylo stresu). Wydaje mi sie, ze klepniecie prawne jest po prostu bezpieczne, ale nie wiedzialam, ze sa jakies nowe mozliwosci. Ale to dobrze, bo to daje wieksze pole manewru ludziom, ktorzy maja takie podejscie jak Ty (i wielu innych, na szczescie mniej ludzi wyznaje slub na zasadzie „bo juz wypada”, czego ja nigdy nie rozumialam) i to jest naprawde fajne, tak powinno byc. Zawsze bylam za wolnoscia wyboru sciezki, ktora chcemy isc. Dziekuje za dobre zyczenia, milo tak od rana mi sie zrobilo. 🙂

        Polubione przez 1 osoba

  14. Grzesio Polak pisze:

    Bardzo prosty wpis, dający jednak dużo do myślenia. Zazdroszczę sznura komentarzy – imponujące! Moje teksty są zapewne zbyt zawiłe, poza tym zabezpieczam się w nich przed każdym punktem widzenia – nie pozostawiam czytelnikom miejsca na opinie, mylę blog z książką czy erudycyjnym wykładem! Pozostaję samotnikiem z moim zacięciem krasomówczym!

    Miłość jest miłością (stanem ducha), zaś ślub ślubem (stanem administracyjnym). Małżeństwo jest archaiczną instytucją, mającą swe podstawy w uwarunkowaniach czysto ekonomicznych. Skoro sobie ufamy, dlaczegoż mielibyśmy się pobierać? Robimy to, bo inni to robią. Tak samo dekorujemy drzewka w czasie świąt Bożego Narodzenia, lecz nawet nie przyjdzie nam do głowy zapytać: „Po co?”. „Tradycja, panie!” – odpowiemy. Dlaczego kupujemy pierścionki zaręczynowe, zwałaszcza diamentowe? Ano dlatego, że firma De Beers przeprowadziła swego czasu intensywną kampanię reklamową „Diamonds are forever” – przedtem nikt nie myślał o arcykosztownym potwierdzeniu słowa danego wybrance serca, tylko dostawał od mamy maminy klejnot i przekazywał oblubienicy.

    Warto podumać nad historycznymi korzeniami związku małżeńskiego. Jest to umowa – albo przypieczętowana w kościele, albo w Urzędzie Stanu Cywilnego – nie mająca nic wspólnego z uczuciami, pragnieniem życia z drugą osobą, wspólnymi planami itd. Ślub to kancelaryjny kontrakt, część systemu, który przeniknął w naszą egzystencję z jakiegoś powodu. Zastępuje coś, co nazywa się zaufaniem, bowiem dawno, dawno temu rodziny łączyły majątki i potwierdzały ten fakt żeniaczką dzieci (nawet bez zgody dzieci). Historycznie rzecz ujmując, ślub nie ma nic wspólnego z wiarą w Boga czy pragnieniem zakochanych, ale z kasą oraz z zabezpieczeniem na wypadek chęci wystychnięcia na dudka jednej familii przez drugą. Do dzisiejszego dnia rodziny krajów afrykańskich mają dużo dzieci, ponieważ kiedyś potomstwo łatwo umierało, a poza tym stanowiło źródło dochodu (praca w gospodarstwie, posagi itd.), więc kontynuują „tradycję” nie rozumiejąc, dlaczego trudno im zapewnić lepszy byt dla pokaźnego przychówku we współczesnej cywilizacji. Kulturalna siła bezwładności; nacisk społeczny; przesąd; wpływ rodziców na sposób myślenia, to, sio, owo, ale nie logika, ewentualnie szczere pożądania.

    Dywagacje na temat wolności są zbędne. Tak, zależymy od sił natury, a podlegamy instytucjom (świeckim bądź religijnym) jedynie wtedy, kiedy pewne prywatne decyzje zależą od reguł wpisanych w prawo. Kiedyś zasady kościóła katolickiego konstytuowały (mocno wpływały na) przepisy, akty ustawodawcze, edykty itd. Na przykład, kościół katolicki musiał wprowadzić celibat księży, albowiem w innym wypadku żony duchownych rozdrapałyby majątek instytucji. Celibat oznacza także wstrzemięźliwość seksualną, wobec tego heteroseksualizm został równie potępiony, aczkolwiek Rzymianie nie rozpoznawali ani heteroseksualizmu, ani homoseksualizmu, tylko „seksualizm” – orientacja seksualna stanowiła (w ich oczach) niezależny wybór. Ot, ścieżynka do zadekretowania „prawa” – zawsze majaczy gdzieś, skądś, od kogoś jakaś konkretna motywacja (niezmiennie materialna).

    Wiara? Czemuż mam wierzyć regułom, które na przestrzeni czasu ulegały modyfikacjom, co jest doskonale udowodnione? Co ma wiara w Boga wspólnego z formalnym kontraktem małżeńskim? Każdy z nas ma prawo pójść własną drogą, powiedzmy, organizacyjną. Jeżeli do pełnego szczęścia potrzebujesz wesela, no to jazda! Jeżeli nie, a twój partner absolutnie cię popiera, to nie ma sensu wyrzucać pieniędzy na uroczystości plus oficjalne wygibasy. Jeżeli biurokratyczna procedura (gala religijna także jest biurokracją – nie okłamuj się!) przynosi tobie pewność, ukojenie, gwarancje, instrumenty dozorujące, uniesienie (ochy o achy w trakcie celebracji) itd. to zastanów się nad prawdziwym poziomem twojego rozmiłowania, zaangażowania, zaufania, wierności, integralności, pewności związku, pewności co do partnera, pewności siebie… Poddajesz się tradycji, czy intuicji?

    Mam dziewczynę, którą kocham ponad życie. Chyba dlatego, że nigdy nie wspomniała o małżeństwie. Akceptuje mnie takim, jakim jestem, co jest rykiem sił nadprzyrodzonych grzmiącym tysiąckroć bardziej, niż papierek czy błogosławieństwo. Będę jej wiernym niezależnie od wszystkich i wszystkiego, a oddam jej cokolwiek. Polagam na niej, jak na Zawiszy, a jej oddanie bije pulsem mego serca. Na marginesie, jestem po rozwodzie – danym nie tylko przez sąd, ale i przez kościół katolicki, zaś ona nie jest mojego wyznania. Oto prawdziwy śpiew Boga – odezwał się we mnie, bez podpórek instytucjonalnych. Proszę mi to teraz odebrać przekonaniami, że tak naprawdę nie jestem wolny, że muszę się zastanowić nad sensem jestestwa, że ślubowania przed kimś-tam są ważniejsze, że to, owo, tamto. Zapraszam do debat „pomiędzy liniami” moich wywodów. Zastrzegam, iż siła mojej w niej ufności zmiażdży każdą retorykę zwykłym spojrzeniem.

    Poza tym pozdrawiam z Kapsztadu!

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Introweska pisze:

      Cóż mogę powiedzieć…WOW;) Imponujący wpis imponującego człowieka! Zastanawia mnie jednak dlaczego raz zdecydowałeś się na ślub? Tradycja, mniejsza świadomość czy naciski najbliższych?

      Polubienie

      1. Grzesio Polak pisze:

        Nie jestem imponujący – toż to niebezpieczny komplement (mogę utonąć w narcyzmie).

        – Nie zdecydowałem się na ślub, tylko popłynąłem rzeką utartych tradycji (zachowań, oczekiwań, pouczeń itd.). Ona była w ciąży – coż bardziej nobliwego pozostało do zrobienia, niż zawrzeć związek małżeński, by udowodnić osobistą przyzwoitość, naukę o funkcjonowaniu społeczeństwa, katolicyzm, poważność (ale nie miłość, odpowiedzialność, oddanie)? Rodzice wzięli ślub, wszyscy brali ślub, ślub był dobry… Powiem poufnie: gdyby dziecko nie było w drodze, nigdy bym się z nią nie pobrał…

        – Nie zdecydowałem się na medycynę. Poszedłem na akademię medyczną, bo rodziciele kazali, bo lekarz stanowił „bezpieczną profesję”.

        – Nie zdecydowałem się na zakup pierwszego samochodu na raty. Uległem presji otoczenia, że w RPA należąło mieć niezawodne auto, najlepiej nowe. Poza tym status…

        Błedy, błędy, błędy, wynikające z nacisku opinii publicznej, machiny edukacyjnej oraz ucieczki od zadawania sobie pytania „dlaczego”? Kwestionujmy wszystko – stąd początek: zrozumienia siebie samego/samej; rzetelna analiza faktów historycznych oraz naukowych (skąd się to wzięło?); droga ucieczki od jakże anachronicznych schematów myślowych (przesądów); źródło tworzenia nowego i normalnego. Jedynym strachem przed życiem bez oficjalnych cyrografów małżeństwa jest potępienie otoczenia – potępienie, zbudowane na fundamentach niczym niepotwierdzonych porad, przekonań, zabobonów.

        Łaknienie dopasowania innych do naszych stereotypów jest wielką słabością, wynikającą z samolubnego łaknienia kontroli, wykazywaną dla podkreślenia „doświadczenia”, „rozsądku”, „wiedzy” itd. Nie sugerujmy niczego, czego nie potrafimy dowieść bezdyskusyjnie. Szczęście związku nie zależy od religijnych bądź notarlianych przyrzeczeń, ale od intergralości nas samych…

        Polubione przez 2 ludzi

  15. bdlz pisze:

    Bardzo dobry temat na wpis. Dzień ślubu potrafi mieć wielkie znaczenie. Najlepiej pokazać się wtedy jak najbardziej na bogato, żeby gościom szczęka opadła jak najniżej. Smutne, że ten pokaz potrafi przesłaniać udany związek na lata, który dobrze byłoby, żeby stanowił tutaj sedno. Jeśli nie stanowi, jedna strona może np. zdradzić drugą już tydzień po ślubie i ten nie daje tu żadnego zabezpieczenia przed tym. Nie ma straży małżeńskiej, która dosłownie przyjdzie i np. wtrąci winowajcę do więzienia za zdradę.

    Zgadzam się, że można być razem po prostu chcąc być razem, bez zbędnych ram formalnych. Dla części ludzi takie rozwiązanie jest jednak niewłaściwe z jakichś przyczyn, np. jest zbyt proste, godzi w katolickie przykazania, przeczy tradycji czy kulturze. Nie będę tu wnikał w nie czy oceniał, bo to szeroki temat i nie jest tu aż tak ważny.

    Powiem za to, że gdyby w związkach w ogóle (nie tylko małżeńskich) dużo ważniejsza była ich dobra jakość, byłyby dużo dłuższe i szczęśliwsze, mając zarazem dużo mniej zdrady, rozstań, cierpienia itp. zjawisk. Natomiast jeśli główną motywacją do związku jest chęć uniknięcia samotności, bycia z kimkolwiek czy wzięcia ślubu, bo tak trzeba czy podobne, trudno o jego dobrą jakość.

    Polubione przez 1 osoba

    1. Introweska pisze:

      Niestety ludzie często łączą się w pary właśnie dlatego żeby nie być samotnym, nawet jak uczucie się wypala to nadal tkwią w tym związku by nie padło na nich życie w pojedynkę, uważam że to właśnie oni najbardziej opowiadają się za ślubami, by nawet gdy ich związek jest martwy, jakiś cyrograf utrzymywał ich w iluzji że jednak jest żywy;)

      Polubienie

  16. ignacyd pisze:

    Fajny wpis. Powiem jednak, że w życiu nie słyszałem, żeby jakiegokolwiek mężczyznę zaprzątała wiza ślubu w tym wymiarze, o którym wspominasz. Podkreślam: nie spotkałem faceta, który by myślał o ślubie, jako o czymś co w jakikolwiek sposób wpływa na jego relacje z partnerką. Takie myślenie jest raczej domeną rzeczonych młodych kobiet i ich motywacją. Nawet w przypadku dojrzałych kobiet jest już inaczej. W męskim świecie ślub ma wymiar społeczny i inicjacyjny, tak samo jak podjęcie pracy albo „posiadanie” dzieci. Stanowi wyraźną granicę dojrzałości. Publiczna deklaracja utrwala związek, bo jest publiczna, to znany efekt psychologii społecznej. W patriarchalnej kulturze mężczyźnie nie wolno kłamać ani łamać danego słowa. Ślub jest zatem ogromnym stresem, a rozwód ogromnym wstydem. Zazwyczaj mężczyzna decyduje się na taki „następny krok” gdy jego sytuacja życiowa jest bardzo stabilna i rodzi się potrzeba zmian (w statusie, a nie związku), co we współczesnych realiach gospodarczych jest rzadkie. Dlatego kobiety coraz częściej nie mogą się doczekać i wymyśla się bajeczki o „kryzysie męskości”. W przypadku kobiet z wiekiem narasta przeogromna społeczna presja na małżeństwo i dzieci. Warto wiedzieć, że takie zmiany w życiu społecznym wiążą się też z awansem społecznym w patriarchalnej hierarchii, to rzecz nie bez znaczenia. Rezultat? Związki małżeńskie zawierane są generalnie coraz później (ze względu na złą sytuacje ekonomiczną młodych mężczyzn) i zwiększa się rozstrzał wiekowy między małżonkami (ze względu na większą początkową motywację kobiet). Rośnie też ilość kobiet, które decydują się na samotne macierzyństwo oraz ojców, po 50. Każdemu znane są potoczne żarty o „polowaniu na mężów” oraz „mężach z rynku wtórnego”. Z romantyzmem rzeczywiście nie ma to nic wspólnego.

    Polubione przez 2 ludzi

  17. Pani Fason pisze:

    Z dużą ciekawością przeczytałam wpis, z jeszcze większą, dyskusję pod wpisem 🙂 Gratuluję poruszenia tematu, o którym widać chcemy i powinniśmy rozmawiać. Po przeczytaniu tej dyskusji mam wrażenie, że niepotrzebnie stosujemy zamiennie słowa „miłość” i „małżeństwo”, jakby to były synonimy. Tak nie jest. Małżeństwo zawsze od niepamiętnych czasów było „interesem”. Spójrzmy na historię; małżeństwa były aranżowane zwykle z różnych pobudek, najczęściej ekonomicznych. Zarówno w społeczeństwach pierwotnych, gdzie małżeństwa jako komórki miały służyć dobru(interesowi) najpierw rodziny, w końcu społeczeństwa (zapewnienia sobie większej ilości dóbr konsumpcyjnych, które pomagały przetrwać). Nie mówiąc już o małżeństwach aranżowanych na najwyższych szczeblach w kręgach szlacheckich czy monarszych. (A tam małżeństwo-małżeństwem a metresy, metresami ;)) Nie ma powodu, by teraz małżeństwo traktować w inny sposób. Nic się nie zmieniło, nawet jeśli nam się wydaje, że jesteśmy daleko poza „średniowieczem”, strukturalnie jako społeczeństwo niestety nie. Rozwinęły się nauki i technologie, niestety nie nasza mentalność. Personalnie mam wrażenie, że w obecnych czasach jesteśmy bliżej „średniowiecza” niż kiedykolwiek wcześniej 😉 A miłość ? Ona jest najważniejsza! I jeśli jest między dwojgiem ludzi, to nie ma znaczenia czy związek jest sformalizowany czy też nie (ani z jakich pobudek i na bazie jakich poglądów), przetrwa wszystko jeśli jest prawdziwa 🙂 I takiej miłości życzę wszystkim czytającym i dyskutującym 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  18. przemex pisze:

    Temat widzę stary, ale i tak napiszę, bo aktualny. 😉
    “to nic innego jak asekurowanie się przed samotnością” – dobrze powiedziane, ostatnimi czasy non stop słyszę coś mniej więcej takiego “żen się nieudaczniku, co będziesz sam tak siedział”, wychodzi na to, że powinienem wziąść byle kogo, byleby tylko był, ale żeby sam nie zostać i nie być czasem z tego powodu posądzony o nieudacznictwo, albo niewiadomo jeszcze co. W tym środowisku samotników się nie akceptuje, a bywa, że kończą jako stali bywalcy miejscowych spelun. Inna sprawa, że ludzie pobierają się często po prostu nie tylko ze strachu przed samotnością, a z biedy. Logika jest taka, że schodzi się dwóch ludzi, składają dwie biedne wypłaty do kupy, do tego kredyty, auta i inne duperele na raty, trochę z opieki społecznej, trochę od rodziców, dziadków i teściów jak mają a lubią rozdawać i jakoś ciągną tę biedę. Nie można mieć im tego za złe, taką mamy w Polsce ekonomię, a każdy orze jak może. Tylko że takie życie, a raczej nieraz czysta wegetacja przypomina często naznaczona cierpieniem walkę o byt niż życie z prawdziwego zdarzenia. Tu nie może być mowy o wzajemnej fascynacji, pasji, zainteresowaniu, szczęściu, wspólnych celach, planach, osiągnięciach, tu chodzi najczęściej tylko o przetrwanie na poziomie minimum egzystencji, byle do emerytury, byle dzieci jak najszybciej odchowac i pozbyć się ich, byle dociagnac do cmentarza i mieć święty spokój… i rachunki wyrównane po śmierci w rzekomym niebie(jeżeli w to wierzą). Do tego potrzebny im jest oczywiście kontrakt zwany aktem małżeństwa, żeby czasem ta druga osoba po zorientowaniu się w jakim bagnie siedzi, nie próbowała jakichś głupich numerów i nie chciała czasem czegoś zmienić, a częściej po prostu zwiac, gdzie pieprz rośnie. Zresztą dość częste w tych przypadkach małżeństw z biedy, jest po prostu przyczepienie się do kogoś na pasożyta, czyli osobnik płci dowolnej, który nic nie ma a częściej nic sobą nie prezentuje(bo brak wkładu materialnego to jeszcze pół biedy, można się razem dorobić), łączy się z nieco bardziej majętna osobą i korzysta dowoli, nic nie dając od siebie. A skrajnością są chyba przypadki, gdzie ktoś za wszelką cenę chce ślubu, tylko po to by mieć w przyszłości podstawę prawną do ogolenia jelenia z majątku, co teraz coraz częściej się zdarza. W takiej sytuacji wcale nie dziwię się, że coraz mniej ludzi ma chęć na zabawę w małżeństwo. Za duże ryzyko, za duże koszty, za duży stres i zbyt dużo do stracenia.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz